wtorek, 1 maja 2012

Derby Manchesteru


Ile się naczytałem przed tym spotkaniem jak ważny to pojedynek. Ile rozważań o zawodnikach, analiz taktycznych, przewidywań jak to się skończy. Twitter, subskrypcje w Google Reader, strona BBC i Sky Sports wręcz puchły od informacji, no można było zwariować. Tylko że to taki ważny mecz, taka stawka w grze, iż nie dziwiło takie zainteresowanie.

Zaczynają piłkarze Manchesteru City. Pierwszy korner dla United, ale potem tempo gry opadło. Widać było, że nikt nie chce popełnić głupiego błędu, więc gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska. Tylko że tam nie było ani miejsca, ani czasu na rozegranie jakiejś akcji. Z czasem przewagę zyskiwał Manchester City. Tylko nie przekładało się to na jakieś akcje podbramkowe. I tak zmierzaliśmy do przerwy, ale w doliczonym czasie gry rzut rożny. David Silva, dośrodkowanie, do piłki dochodzi Vincent Kompany i mamy bramkę. Minimalny błąd w defensywie, ale na takim poziomie to wystarczyło do straty gola. Przepchnięty obrońca? No ale skoro dał się przepchnąć, to popełnił błąd.

Tak więc w miarę nudnawa pierwsza połowa zakończyła się bramką. Dość niespodziewaną, bo nic nie zapowiadało tego, że któryś zespół strzeli gola. Jednak błąd w defensywie, bo nie powinno zostawiać się tyle miejsca rywalowi na piątym metrze przed własną bramką, pozwolił gospodarzom objąć prowadzenie. United nastawiony na remis, nie kwapił się do ataków, ale po przerwie musiał zacząć grać inaczej.

No ale nie zaczął. Dlatego zmiany. Pierwsza w 58 minucie i Danny Welbeck na boisku. Zmieniło to trochę obraz gry, bo goście zaczęli atakować coraz groźniej. Może dlatego NIgel De Jong pojawił się na boisku w 68 minucie. Co ciekawe zszedł Carlos Tevez. Goście dalej z delikatną przewagą, a gospodarze bardzo mądrze w defensywie i starali się kontrować. Emocje wybuchły po wejściu De Jonga w nogi Welbecka, bo skoczyli do siebie nawet menedżerowie. Od tego momentu City grało lepiej, przetrzymując piłkę z daleka od swojej bramki. Zmiany United nie dały spodziewanego efektu. Dlatego skończyło się wygraną gospodarzy. Skromną, jednobramkową, ale wygraną.

Słabo wypadł zespół gości. Tak właściwie bez jakiegokolwiek pomysłu na grę. Remis piłkarze Czerwonych Diabłów wzięliby w ciemno, ale nie upilnowali tego kornera, a potem nie wiem na co liczyli. Brakowało argumentów, przede wszystkim w środkowej strefie boiska. Yaya Toure to gracz meczu. W pojedynkę zrobił więcej, niż cała pomoc Manchesteru. No i właśnie tu leży przyczyna tego wyniku. City rozjechało tak właściwie swojego przeciwnika w linii pomocy. Według statystyk zero celnych strzałów gości. Dwa niecelne. Niczego w ten sposób nie da się ugrać. Rywalizacji o tytuł to nie zmienia za bardzo, bo Citizens w niedzielę grają w Newcastle. No ale jak tam wygrają, to QPR na koniec sezonu nie może być już przeszkodą. Nawet jeśli ten mecz będzie decydował o spadku tego zespołu.

PS Przypomniał mi się finał Ligi Mistrzów Barcelona – Manchester United. Tam też Czerwone Diabły grały dobrze przez pierwsze kilkanaście minut, a potem mecz kontrolował rywal. Tutaj było bardzo podobnie. Mogło skończyć się wyższym wynikiem, ale szczerze nie było takiej potrzeby.


Manchester City 1 – 0 Manchester United

1-0 Vincent Kompany 45+1’

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz