czwartek, 26 kwietnia 2012

Liga Mistrzów, znamy finalistów


Ech! Człowieku małej wiary (to o mnie). Jesteś pasjonatem angielskiej piłki i zwątpiłeś w ostatniego przedstawiciela Albionu w tych rozgrywkach. Jak mogłeś? Zadanie stojące przed Chelsea było prawdziwie gargantuiczne. Trudno było o optymizm po tym całym zamieszaniu, porównując składy i potencjał zespołów, wreszcie analizując na chłodno szanse obu klubów. No ale się udało. The Blues przeszli do historii. 

Barcelona 2-2 Chelsea (w dwumeczu 2-3 i awans Chelsea)

Ten mecz był epickim wydarzeniem. W dwunastej minucie z boiska schodzi Gary Cahill z powodu kontuzji. W 35 minucie błąd defensywy Chelsea i gol dla Barcelony (nie zostawia się tyle wolnego miejsca dla zawodnika drużyny przeciwnej we własnym polu, już nawet nie karnym, a bramkowym). W 37 minucie John Terry, kapitan i opoka na boisku, ogląda czerwoną kartkę, za wyjątkowo bezsensowne zagranie. Jeszcze gdyby ratował drużynę przed pewną bramką, ale nie, to był wręcz idiotyczny popis niedojrzałości. W 43 minucie druga bramka, bo Andres Iniesta uciekł obrońcy i wydawało się, że jest już po meczu. Wystarczyła jednak jedna prostopadła piłka do Ramiresa i fantastyczny finisz, którego nie powstydziłoby się wielu napastników. W drugiej połowie Barcelona miała dużo czasu i miejsca na skonstruowanie tej jednej akcji, ale w tym morzu wolności i swobody na boisku się po prostu utopiła. Nie oszukujmy się, Chelsea miała dużo szczęścia. Leo Messi z karnego zrobił bardzo zgrabny crossbar challenge zamiast trafić do siatki. W kilku innych akcjach decydował wślizg, przechwyt, bądź interwencja obrońcy, ale nie było to zabijaniem piłki. Barcelona nie miała żadnego planu B na skomasowaną obronę gości. Przebijanie się przez środek miało równie dużo sensu, jak próba otwarcia masywnej bramy własną głową. Tam zawsze był tłok, zawsze było kilku graczy Chelsea. Londyńczycy grali w drugiej połowie momentami w ustawieniu 6-3-0, albo 5-3-0-1, zupełnie ignorując poczynania Barcelony w środkowej strefie boiska. Brakowało przyspieszenia, jakiegoś zrywu, który mógłby zaskoczyć defensywę rywala i jej zaszkodzić. Nieliczne okazje, które stwarzała sobie Barcelona, nie stanowiły problemu dla Petra Cecha. Barca przede wszystkim nie miała gdzie się rozpędzić. W środkowej strefie boiska nie było przeciwników, a im bliżej bramki, tym robiło się ich więcej i więcej. Brakowało mi prób gry skrzydłami. Rozciągania defensywy Chelsea po boisku, męczenia piłkarzy bieganiem za piłką. No i centymetrów i kilogramów w ataku. Na ligę hiszpańską taki gracz nie jest potrzebny, bo tam sprawę załatwią mali i zdolni, mogący rozbić każdą obronę jednym zwodem, czy przyspieszeniem. Na mecze w Europie to za mało. Co ciekawe jest pewien napastnik, który moim zdaniem dobrze by pasował do tej Barcy, jaka jest teraz. Obecnie nie gra, siedzi na ławce lub trybunach w Manchesterze United, ale dodałby coś, czego Katalończycy nie mają. Zdywersyfikowałby atak, zapewnił mu więcej opcji. Nie ma jednak potrzeby tracić czasu na rozważania o planach Barcelony. W kilka dni poniosła ona trzy porażki, z czego dwie na własnym stadionie. No a Chelsea ma upragniony finał, ale chyba zagra w nim rezerwami. Patrząc na listę zawodników, którzy nie będą mogli w nim zagrać, wydaje się, że nie ma szans. No ale nie miała też szans przed tym dwumeczem. 


Real Madryt 2-1 Bayern (w dwumeczu 3-3; w rzutach karnych 1-3 i awans Bayernu)

I'm speechless (a jak ktoś nie wie, co to znaczy, to proszę link). Tak można zacząć, bo tego pokazu solidarności z Barceloną w wykonaniu madryckiego Realu, nie można w żaden sposób nazwać. Lepsza sytuacja wyjściowa, bo wystarczał tylko jeden gol. No i Real zaczął od dwóch bramek. Wydawało się tak jak w meczu Barcelony, że jest już wszystko rozstrzygnięte. Defensywa Realu nie wpuszczała bramek w takich momentach. Dynamo Zagrzeb trafiało przy stanie 6-0 dla Królewskich. CSKA Moskwa w ostatniej akcji meczu, a potem przy 3-0 (a 4-1 w dwumeczu). Apoel przy 5-0 w dwumeczu. Dlatego drugi gol dla Bayernu w Monachium przesądził losy tego pojedynku. Stąd się wzięła przewaga. Bez tej bramki nawet trafienie na 2-1 w Madrycie niewiele by dało. Real po tej bramce stanął (o mały włos nie przegrał, bo lepsze szanse marnowali Bawarczycy) i zaczęło się długie oczekiwanie na konkurs jedenastek. Oczekiwanie na coś, na co zespół nie był gotowy. Tylko jedna wykorzystana jedenastka na cztery próby. Nie trafili wydawało się pewniacy. Cristiano Ronaldo, Kaka, a piłka po strzale Sergio Ramosa pewnie wchodzi właśnie na orbitę okołoziemską.

Można z tych spotkań wyciągnąć wnioski. Pod koniec sezonu zespoły walczące o zwycięstwo w tej edycji nie zajmują się walką o tytuł krajowy. Barcelona i Real rywalizowały o niego bardzo zacięcie. No i jak chce się złapać dwie sroki za ogon, to się zostaje z niczym. Zarówno Real, jak i Barcelona, mogły delikatnie odpuścić mecz w sobotę i skoncentrować się na półfinale Ligi Mistrzów. Owszem byłyby pewnie pretensje ze strony fanów, ale potem finał i zwycięstwo w nim szybko by je uciszyły. No a tak hiszpańskie kluby zostały z niczym. Real chyba stracił więcej, bo tytuł i tak ma w miarę pewny i nawet porażka w Barcelonie nie wzbudziłaby jakichś większych pretensji. A tak mieliśmy dosłownie Jose Mourinho na kolanach. W tej rywalizacji z Barcą on przegrał najwięcej.

Skróty klik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz