poniedziałek, 16 kwietnia 2012

34 Gameweek Premier League


Kolejka w wersji mini, bo z uwagi na półfinałowe mecze w Pucharze Anglii rozegrano tylko pięć spotkań. Szóste będzie dzisiaj, ale jego wynik może mieć znaczenie tylko na dole tabeli. Pierwsze trzy miejsca w tabeli już są jasne. Arsenal, poza derbami z Chelsea, ma w miarę łatwe mecze, a jak dodamy do tego formę Robina Van Persiego, to nie ma wątpliwości, że Kanonierzy skończą na trzecim miejscu. A kto na drugim i pierwszym?




Roberto Mancini twierdzi, że walka o tytuł jest rozstrzygnięta i jest to zarówno stwierdzenia faktu, jak i wywarcie presji na piłkarzach Manchesteru United. Tylko że oni z nią sobie poradzą. Mecz z Aston Villą zakończył się bardzo pewnym zwycięstwem, ale wcale nie było do tego potrzebne zachowanie Ashleya Younga. Kontakt z obrońcą w polu karnym był, ale nie każdy kontakt jest od razu jedenastką. Arbiter się pospieszył, zawodnik dodał trochę zdolności aktorskich, ale ucierpieć w przyszłości może tylko on. Sędziowie już zapamiętali, że Young upada za łatwo w polu karnym rywala. Mogę sobie wyobrazić sytuację, że kiedy faktycznie zostanie sfaulowany, nie zostanie uznane to za przewinienie. W tym meczu to niczego nie zmieniało. United byli lepsi, dużo groźniejsi i jedynym pytaniem było ile bramek strzelą.

Zaskoczył Manchester City. Citizens wracają do formy z początku sezonu. W meczu z Norwich strzelili sześć bramek, a mogli kilka kolejnych (był jeszcze niepodyktowany rzut karny, a faul był bezdyskusyjny, słupek i poprzeczka jak dobrze pamiętam). Na początku meczu jednak wydawało się, że to spotkanie może zakończyć się różnie. Norwich groźnie atakowało, a jak jedna z tych akcji zakończyłaby się golem, to wynik na pewno wyglądałby inaczej. Potem argentyński atak Manchesteru wziął sprawy w swoje ręce. Takie mam wrażenie, że piłkarzom City wraca świeżość. Lepiej zagrał zarówno Sergio Aguero, jak i David Silva, a to ma wpływ na cały zespół. Piłkarze City fantastycznie rozpoczęli sezon (11 wygranych na 12 spotkań), a teraz mogą go fantastycznie zakończyć, wygrywając już wszystko do końca.

O Blackburn chyba nie ma co pisać. Wydaje się, że piłkarze stracili już wiarę w utrzymanie się. Po 29 kolejce wydawało się, że dzieli ich od tego już malutki kroczek. Potem przegrali jednak pięć spotkań, a z takimi wynikami trudno szukać nadziei. Nie wiem co się stało, czy jakieś nieporozumienia w szatni, czy jakiś ukryty konflikt na linii władze klubu – piłkarze, czy po prostu brak formy i pomysłu, ale na chwilę obecną zespół Blackburn wydaje się pewnym spadkowiczem. Do bezpiecznego miejsca w tabeli traci trzy punkty, ale ma mecz rozegrany więcej, niż Wigan, będące ostatnio w formie. Fatalna różnica bramkowa oznacza tak właściwie kolejny punkt straty. Klub będzie musiał wygrać dwa mecze u siebie, które pozostały do końca sezonu, a na wyjazdach modlić się o cud, bo Tottenham i Chelsea mają o co walczyć, a to są lepsze zespoły. Jednak nawet sześć punktów do końca sezonu to może być za mało.

Podobną sytuację ma QPR. 34 mecze, 31 punktów, trzy bardzo trudne mecze i jeden średni przed nimi. Jak źle pójdzie, to zakończy się zdobyciem tylko trzech punktów do końca sezonu, a to nie da utrzymania się w lidze. Wyjazdowy mecz z West Brom był może i trudny, ale zespół powinien udźwignąć presję i wywalczyć chociaż punkt. Wiele transferów w krótkim odstępie czasu i zmiana menedżera chyba zaszkodziły drużynie. Brakuje rytmu, płynności, przełamania się i regularnego zdobywania punktów. W końcu to nie wydane pieniądze decydują o miejscu w tabeli, a zdobyte punkty, a tych kupić się nie da.

Zakończę na meczach półfinałowych w Pucharze Anglii. Architekci własnego upadku. To określenie najlepiej pasuje do graczy Evertonu, bo przez godzinę Liverpool nie pokazał tak właściwie niczego, co uprawniałoby go do zajęcia miejsca w finale. Tylko że jeden błąd, Sylvain Distin winny, wszystko zniweczył. Z jednej strony szkoda Evertonu, bo wysiłek, walka poszły na marne. Z drugiej Liverpool jest już w drugim finale pucharu krajowego. Mimo słabszej postawy w lidze, pierwszych ofiar (Damien Comolli odpowiadający za niektóre nie do końca udane transfery), drużyna osiągnęła bardzo dużo w tym sezonie. Drugi półfinał, cóż. Przypomniała mi się sytuacja sprzed niecałych dwóch lat. Anglia-Niemcy w pierwszej rundzie pucharowej na ostatnich Mistrzostwach Świata. Tam gola nie było, mimo że piłka przekroczyła linię bramkową, tutaj był, chociaż piłka nie dotarła do bramki. Błąd arbitra, ale też za łatwo rozsypał się Tottenham. Co prawda nie szło od początku, stwarzane sobie okazje nie kończyły się bramkami, ale to nie powód do tego, żeby się załamywać. Trzeba wierzyć i walczyć, a tutaj zabrakło i jednego, i drugiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz