poniedziałek, 12 marca 2012

28 Gameweek Premier League


Walka o pozostanie w lidze. Hmm, ale to nie oddaje wszystkich emocji. W niektórych przypadkach można powiedzieć bój o przeżycie. W końcu po spadku do Championship skończą się pieniądze. Nie będzie pieniędzy, trudniej będzie pozyskać dobrych zawodników. Czasami można spaść i wrócić po sezonie, a czasami po spadku zespół będzie spadał dalej i nie odzyska równowagi przez następne naście lat, a może już w ogóle. Dlatego walka w dole tabeli jest tak zacięta. 


Mecz Boltonu z QPR był pierwszym w tej serii spotkaniem o sześć punktów. I to goście powinni objąć prowadzenie po strzale Clinta Hilla. Piłka przekroczyła linię bramkową, ale bramkarz tak szybko odbił ją z bramki, że sędziowie mogli tego nie dostrzec. Można powiedzieć, że sprawiedliwości stało się zadość, bo nie powinno być kornera, z którego dośrodkowywano futbolówkę. No ale dyskusja o technologii, która pomogłaby rozstrzygać w takich sytuacjach, znów wróciła na czołówki gazet. Mark Hughes, menedżer gości, miał wiele pretensji, bo w takich meczach kto pierwszy strzela bramkę, to potem z reguły zdobywa trzy punkty. No a przed QPR trudne mecze i to co jeszcze niedawno wydawało się pewne, a więc pozostanie w lidze, teraz pomału wymyka się z rąk. Na razie jest strefa spadkowa, ale to jeszcze nic przesądzonego. To tylko punkt straty, a w zespole są dobrzy gracze. Personalnie zespół QPR wygląda chyba najlepiej z grona tych wszystkich drużyn uwikłanych w walkę w dole tabeli. Tylko że nazwiska nie grają i o tym nie można zapominać. Bolton natomiast mnie nie zachwyca i tak myślę, że spadnie z ligi. Strzelają mało bramek (pół bramki średnio w sześciu ostatnich meczach), a to może zdecydować. Jeden Ryo Miyaichi to za mało, żeby samodzielnie przepchnąć zespół w górę tabeli. 

Drugi mecz w dole tabeli też chyba wyłoni nam spadkowicza. Wolves podejmując Blackburn musieli wygrać i zdobyć trzy punkty. Były na to duże szanse, bo goście nie potrafili zachować czystego konta w tym sezonie. Zawsze tracili minimum jedną bramkę, dlaczego więc na Molineux miałoby być inaczej. No ale było. Goście nie grali jakiegoś wielkiego meczu. Presja robiła swoje, ale i tak na tle Wolves wydawali się o wiele lepszym zespołem. Z taką formą nie widzę za bardzo nadziei dla drużyny gospodarzy. Odniosłem wrażenie, że fiasko zakontraktowania menedżera z nazwiskiem, kogoś kto potrafiłby odmienić zespół sprawiło, że piłkarze przestali wierzyć. To nie wróży dobrze. Blackburn z kolei robi małe kroczki do tego, by się utrzymać. Przed nimi dziesięć spotkań, dziesięć trudnych spotkań, ale 15 punktów można wywalczyć, a 40 na koniec sezonu powinno dać utrzymanie się w lidze. 

W ostatnim meczu na dole tabeli spotkały się zespoły Norwich i Wigan. O ile pierwszy zespół już raczej nie spadnie, bo ma 35 punktów, tak goście walczyli z nożem na gardle. W przypadku porażki mieliby trzy punkty straty do bezpiecznego miejsca, a czwarty można doliczyć z fatalnej różnicy bramek. Mecz jednak zakończył się remisem. Na nic cała walka o pozostanie w lidze, jak nie wykorzystuje się stwarzanych okazji bramowych. Goście powinni ten mecz wygrać. Ilość okazji, jaką stworzyli sobie piłkarze Wigan, była wystarczająca do tego, żeby strzelić kilka bramek. Brakuje jednak skuteczności. Bez tego ciężko będzie o wyniki. Tym bardziej, że defensywa popełnia błędy. W tym meczu nie zakończyło się to stratą większej ilości bramek, ale w następnych? Nie byłbym optymistą. 

Kończymy na górze tabeli, bo tam też było ciekawie. Trzecie miejsce zajmuje jeszcze Tottenham. Jeszcze, bo w ostatnich trzech meczach zdobył zero punktów. Wiele jest wyjaśnień co się stało, że zespół mający włączyć się do walki o tytuł teraz ma problemy z utrzymaniem miejsca dającego prawo gry w Lidze Mistrzów. W końcu zarówno Arsenal, jak i Chelsea są tuż tuż. Trudny terminarz? Na pewno. Drużyna ma problemy rywalizując z silnymi, że tak to nazwiemy, rywalami. Z Manchesterem City dwie porażki. Z Manchesterem United dwie porażki. Z Arsenalem zwycięstwo, ale bardzo dawno temu i klęska niedawno. Z Chelsea remis i niedługo rewanż. Z Liverpoolem jest korzystny bilans, bo wygrana i remis, ale czy to jeszcze jest silna drużyna? Druga sprawa, od momentu rezygnacji Fabio Capello zespół wygrał tylko raz. Z Evertonem było blisko, ale jak nie idzie, to nie idzie. Pierwsza połowa słaba, potem druga lepsza, ale nie udało się pokonać Tima Howarda. Najbliżej był Louis Saha, ale trafił w słupek. Problem polega na tym, że tego rywala można było pokonać. Właściwie to trzeba było. Co prawda patrząc w kalendarz nie widać trudnych spotkań, poza tym derbowym z Chelsea pod koniec miesiąca, ale nie da się ukryć, że zespół ma problemy z formą. Dlatego teraz każdy mecz, nawet jeśli rywal o nic nie walczy i zajmuje miejsce w środku tabeli, może być wyzwaniem. Tym bardziej jeśli obejmie prowadzenie, a potem będzie się bronić i kontrować. To chyba najtrudniejszy moment, trzecie miejsce jest na wyciągnięcie ręki, ale czasami to najtrudniejsze wyzwanie do pokonania. Teraz już nie ma za bardzo miejsca na pomyłki. 

Nie ma też miejsca na pomyłki nowy lider tabeli. Manchester United większą część sezonu spędził w cieniu rozpartego na pierwszym miejscu swojego sąsiada, ale po tej kolejce jest liderem. Można było się spodziewać, że West Brom niewiele zwojuje na Old Trafford. Myślę, że losy tytułu rozstrzygną się dopiero pod koniec kwietnia. Wtedy będzie rewanż z Manchesterem City. Reszta spotkań to praktycznie same trójki. Przynajmniej tak to wygląda na papierze. Gorzej prezentuje się kalendarz spotkań Manchesteru City. Tam się czai zarówno Chelsea, jak i Arsenal. Mecz ze Swansea w tej kolejce był chyba tylko jednorazową wpadką. Co prawda ma ona konsekwencje, stratę pozycji lidera, ale utrzymywanie dystansu trzech punktów do meczu derbowego daje szansę na wygranie ligi. Tym bardziej, że wraca Carlos Tevez. Teraz go jeszcze nie było i może to było przyczyną porażki. Argentyńczyk w poprzednim sezonie zapewniał ten dodatkowy atut właśnie w takich spotkaniach. Kiedy od samego początku nic nie wychodzi, a rywal gra znakomicie. Łatwo znaleźć kogoś, kto wcieli się w rolę kozła ofiarnego. Tym razem został nim Stefan Savić (czwarty środkowy obrońca w klubie, a nawet piąty), ale po jego stracie piłki zawodnicy City mieli pół wieczności i połowę boiska, żeby zapobiec tej bramce. Tak się jednak nie stało. Wydawało się, że po rzucie karnym dla gospodarzy, który obronił Joe Hart, już nic złego się nie stanie. No ale w takich meczach widać, że brakuje ofensywnego pomocnika. Zarówno Samir Nasri, jak i David Silva nie zaliczą tego spotkania do udanych, a jak brakuje tej magii piłkarskiej, którą oni mogą zapewnić i zapewniali tak często w tym sezonie (Hiszpan 14 asyst i pięć bramek; Francuz odpowiednio siedem i trzy) to są problemy. Dodajmy do tego słabszą grę Sergio Aguero (bo to nie jest to, do czego przyzwyczaił nas Argentyńczyk; co prawda ma 16 bramek na koncie, ale w ostatnich dziesięciu meczach zdobył tylko trzy) i nic dziwnego, że są słabsze wyniki. Jeden Mario Balotelli nie uciągnie całego zespołu. Przynajmniej walka o tytuł będzie ciekawa. Prawdopodobnie do derbów mecze będą bardzo zacięte, ale ile emocji powinno nam to zapewnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz