niedziela, 12 lutego 2012

25 Gameweek Premier League


Ten mecz zapowiadał się świetnie. Prawdziwa piłkarska uczta, bo zawsze starcia między Manchesterem United i Liverpoolem są naładowane emocjami. Pozytywnymi emocjami, bo wszyscy kibice liczą na piękne akcje, wspaniałe gole i emocje do ostatniego gwizdka arbitra. To spotkanie też się tak zapowiadało. Manchester walczący o tytuł, Liverpool o miejsce w pierwszej czwórce. Niedawno oba te zespoły spotkały się w Pucharze Anglii, więc była to też okazja do rewanżu. Jednak wszystko zepsuło się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem arbitra. 


Wszystko zaczęło się od tego, że Luis Suarez nie uścisnął ręki Patrice’a Evry. Co prawda niemal od razu pojawiły się fotki sugerujące, że było zupełnie inaczej i to Francuz nie chciał się przywitać, ale wykorzystano skrót kamery. To Urugwajczyk nie chciał podać ręki Francuzowi. Na koniec pierwszej połowy napastnik kopnął też piłkę w trybuny. Kartki od arbitra nie było. W przerwie podobno miało miejsce zamieszanie w tunelu prowadzącym do szatni. Po meczu można mieć pretensje również do Evry, którego radość była chyba obliczona na sprowokowanie Suareza. Nie powinien tego robić, ale można zrozumieć jego emocje. Cała ta sytuacja kładzie się cieniem na Liverpoolu. Co zrobić z takim graczem teraz. Zostawić w zespole i zmusić do przeprosin? Sprzedać? Czy zostawić i udawać, że nic się nie stało? Jak teraz przygotowywać się do kolejnych spotkań? Z tym musi poradzić sobie menadżer, który też nie zachował się dobrze w tej sytuacji. Rozumiem, że menadżer powinien stać za piłkarzami, ale czasami to wygląda groteskowo. Co innego sytuacja Fabio Capello, kiedy John Tery stracił opaskę kapitana reprezentacji i nikt tego nie skonsultował z Włochem, co innego zachowanie Kenny’ego Dalglisha. Może to była reakcja na wypowiadane wcześniej przez menadżera słowa, że Suarez uściśnie dłoń Francuza? Tylko że jeśli Urugwajczyk oszukał też i jego, to skąd ta obrona? Na te pytania musi odpowiedzieć klub, bo to może zostawić trudno gojące się rany. 

Wracając do futbolu. Manchester wygrał, ale mnie najbardziej raziła nieskuteczna gra w defensywie Liverpoolu. Dwa poważne błędy, brak krycia i gospodarze bardzo łatwo zdobyli te bramki. Po zespole The Reds można było spodziewać się czegoś lepszego. Podobno Steve Clarke odpowiada za grę defensywną zespołu. Ten mecz nie jest na pewno powodem do chwały. W ofensywie The Reds byli po prostu za słabi. Jednak widać, że cała ta sprawa z Suarezem rozbija w pewien sposób jedność w zespole. Gdzie to się skończy, pokaże jedynie czas. 

Bardzo ciekawie dzieje się też na dole tabeli. Blackburn wygrywa z QPR w meczu o sześć punktów. Zwłaszcza blitzkrieg do przerwy musi budzić uznanie, bo prowadzenie trzema bramkami nie wzięło się z niczego. Co prawda główną rolę w tym odegrała bardzo słabiutka gra gości, ale to też trzeba wykorzystać. Gospodarze mogli ten mecz jednak przegrać, bo tak wyraźne prowadzenie do przerwy ich uśpiło. Goście pokonali tylko dwa razy Paula Robinsona. Tylko, bo mogło paść więcej bramek. Mimo wszystko dalej uważam, że QPR nie będzie walczyć o pozostanie w lidze. Mają silny skład, a brakuje czasami jedynie szczęścia. Prędzej czy później zaczną zdobywać punkty. W przypadku Blackburn trudniej o optymizm. Ten zespół czeka wiele pracy i walki, a gwarancji sukcesu nikt nie może dać. 

Tym bardziej, że do walki zrywają się wszyscy. Patrząc na Bolton i Owena Coyle’a mam wrażenie, że oglądam film Oszukać przeznaczenie. W styczniu 2010 Coyle przeszedł z Burnley do Boltonu. Ten pierwszy klub spadł z ligi. Teraz wygląda na to, że upiory spadku czyhają na Bolton. Jeszcze poprzedni sezon to była udana przygoda w FA Cup, zakończona co prawda pięciobramkową porażką ze Stoke, ale teraz mieliśmy mecz o sześć punktów z Wigan. I efektem jest porażka. Tak właściwie nie widać w kalendarzu łatwych meczów przed zespołem. To może sugerować spadek z ligi. Podobnie jak Wigan, które zawsze balansuje gdzieś nad strefą spadkową. Teraz może się nie udać, bo ten mecz to było pierwsze liczenie tak właściwie. W przypadku porażki strata do innych zespołów w walce o utrzymanie się wynosiłaby minimum pięć punktów, a tak wciąż rywale są na wyciągnięcie ręki. Nie zmienia to faktu, że cztery zespoły walczą o jedno tak właściwie miejsce. Ta walka będzie bardzo zacięta. 

Równie zacięta może być rywalizacja o czwarte miejsce. Arsenal jechał na mecz z Sunderlandem i nie był faworytem. To gospodarze byli w formie, to oni straszyli czołówkę tabeli, wreszcie to oni mieli zdobyć trzy punkty. Arsenal natomiast cóż. Powiedzieć, że zawodził, to spore niedomówienie. Jednak to goście wywożą trzy punkty. Co ważne, to oni pierwsi stracili bramkę i tym razem gola nie zdobył Robin Van Persie. Na listę strzelców wpisał się Thierry Henry, co ustaliło wynik meczu, ale jednocześnie to chyba ostatnie trafienie Francuza dla Arsenalu. Więcej już chyba nie wróci do Kanonierów. No, chyba że jako trener. Wiek już raczej nie ten do gry na wysokim poziomie. Arsenal natomiast jest w całkiem dobrej pozycji do walki o czwarte miejsce. Liverpool ma sprawę Suareza, Newcastle dostało pięć bramek od Tottenhamu, a Chelsea sprawia wrażenie zespołu zagubionego we mgle. Wydaje się, że zespół Kanonierów jest teraz faworytem w walce o małe mistrzostwo Anglii. 

Zakończę meczem Tottenhamu, a raczej pogromem na White Hart Lane. Mecz z Newcastle zapowiadał się bardzo ciekawie. Spotkanie trzeciej i piątej drużyny musi być przecież interesujące. Problem w tym, że ten mecz się zakończył tak właściwie, zanim zdążył się rozpocząć. Dwie bramki dla gospodarzy, w czwartej i szóstej minucie, jasno określiły zwycięzcę. Dodajmy do tego, że gospodarze byli w formie, a goście nie i taki wynik nie może nikogo zdziwić. Gdyby ten mecz powtórzono, to na pewno rezultat byłby inny. Potem gospodarze dobijali już wyraźnie podłamany zespół gości i w efekcie mamy na trzecim miejscu w tabeli Tottenham, który ma dziesięć punktów przewagi nad Arsenalem, a jedenasty można dodać z różnicy bramkowej. Tylko jakaś katastrofa mogłaby odebrać temu zespołowi trzecie miejsce. 

Następna kolejka za dwa tygodnie, ale już chyba bez Micka McCarthy’ego. 1-5 u siebie w derbach? Spadek do strefy spadkowej? To wymaga zmian.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz