sobota, 28 stycznia 2012

Liverpool 2 – 1 Manchester United


Takie spotkania zawsze są czymś wielkim, tym bardziej że to nie liga, a Puchar Anglii. Oba zespoły pokonywały niedawno Manchester City, oba myślą o trofeach, wreszcie oba mają na to szansę. Nie ma co pisać większej zapowiedzi, bo nie obejmie ona wszystkich smaczków. Gramy.

W bramce gości David De Gea i w 4 minucie jego pierwsza interwencja w meczu. Bardzo skuteczna trzeba dodać. Goście odpowiedzieli strzałem z dystansu, ale również bez powodzenia. Tempo meczu nie było wysokie, co trochę dziwiło patrząc na klasę zespołów. Coraz wyraźniejszą przewagę miał Manchester i w 17 minucie Antonio Valencia trafia w słupek. Jak odpowiedział Liverpool? Bramką. Rzut rożny, De Gea zagubiony w akcji (po co wychodził do tej piłki? chyba nawet on tego nie wie), Daniel Agger oddaje strzał i mamy 1-0. Po tym golu tempo meczu znów spadło, ale to nic dziwnego. Gospodarze nie musieli już się zabijać na boisku, a goście, cóż. Na pewno nie grali dobrze, tak można to delikatnie ująć. Zdobywanie bramek z niczego to jednak specjalność United. Rafael przedarł się na skrzydle, piłka dotarła do Ji-Sung Parka i Jose Reina bez szans. Do przerwy wynik już się nie zmienił. Tak myślę, że lepsze oceny za te pierwsze 45 minut otrzymują jednak goście. Manchester grał ciut lepiej, a gdyby nie hmm, chyba jednak błąd, tak to trzeba nazwać, przy kornerze dla gospodarzy, to goście prowadziliby w tym meczu. Nie przypominam sobie, żeby The Reds mieli jakąś okazję bramkową tak właściwie.

Oni zaczynają drugą połowę. Dużych zmian w stylu gry jednak nie było. Gospodarze mieli dalej problem z tym, żeby zaznaczyć swoją obecność w tym spotkaniu. Goście natomiast grali cierpliwie, tak jakby wiedzieli, że ich szansa w tym spotkaniu jeszcze przyjdzie. Taka wewnętrzna siła jest chyba największą zaletą tego zespołu. W przypadku bramkarza United, to trudno jednak mówić o sile. Błędów popełniał bardzo dużo. Gospodarze nie potrafili jednak z nich skorzystać. No i tak ten mecz się toczył. Bez jakiś poważniejszych spięć podbramkowych. W 72 minucie schodzi z boiska Steven Gerrard. Nie da się ukryć, bardzo zastanawiająca zmiana, bo zastępuje go Craig Bellamy. Obrazu gry za bardzo to nie zmieniło, Liverpool dalej nie potrafił zaatakować jakoś skuteczniej. Coraz wyraźniej zmierzało to do powtórki meczu. Jednak Liverpool był w stanie przeprowadzić tę akcję meczu. Długa piłka od Reiny, Andy Carroll zgrywa piłkę do Dirka Kuyta, a ten pokonuje bramkarza rywali. Patrice Evra zgubił krycie holenderskiego napastnika, a to się zemściło. Potem jeszcze jedna groźna akcja gospodarzy i mecz się zakończył.

Manchester chyba przyjechał po remis. Nie szukał za bardzo drugiej bramki, starał się raczej zagrać powtórzony mecz. Samo spotkanie nie było jakimś wielkim pojedynkiem. Zdecydowały błędy. Przy każdej bramce tak właściwie można doszukać się pomyłki defensorów, czy bramkarza. O jedną więcej popełnili goście, zeszli więc z boiska z przegraną. Na pocieszenie mogą skoncentrować się na tym, co ich rywal zza miedzy, a więc liga krajowa i może Liga Europejska.


1-0 Daniel Agger 21’
1-1 Ji-Sung Park 39’
2-1 Dirk Kyut 88’

1 komentarz:

  1. Świetne artykuły u Ciebie widzę.. Piszesz z pasją i zaangażowaniem - to widać. przyznaje się, że często tu zaglądam i będę nadal ;)

    Ja zapraszam Cię i wszystkich czytelników Twojego bloga na mój,, tam wiele sportowych newsów w ciekawej oprawie. Dużo zdjęć i obiektywnych komentarzy. http://anti-dotum.blogspot.com/

    pozdrawiam i proszę zajrzyj na mojego bloga, nic cię to nie kosztuje, a może akurat znajdziesz tam coś dla siebie

    OdpowiedzUsuń