niedziela, 22 stycznia 2012

22 Gameweek Premier League


Dwa hitowo zapowiadające się mecze rozegrano w niedzielę. W końcu rzadko się zdarza, że cztery zespoły w pierwszych pięciu w tabeli grają między sobą mecze. Zacznę jednak od walki na dole tabeli. Jaki płynie z niej wniosek? Nikt nie chce spaść z Premier League. W końcu to nic dziwnego jak zdamy sobie sprawę z tego, ile pieniędzy dostaje klub za samą grę w Premier League. Zespół Blackpool w tamtym sezonie zarobił najmniej, ale to najmniej, to i tak prawie 40 milionów funtów.



Tak myślę, że z walki o pozostanie w lidze można wykreślić QPR. Pierwszy mecz z nowym menadżerem im nie wyszedł, trzeba przyznać, ale spotkanie o sześć oczek z Wigan udało się znakomicie. Mecz miał trzy cudowne bramki i jeden rzut karny, ale nawet przez chwilę nie można było odnieść wrażenia, że goście coś w tym meczu ugrają. Sam karny, który zaczął ten upadek Latics, wypełnia wszystkie znamiona zbrodni futbolowej na swoim zespole. James McCarthy odbił piłkę ręką we własnym polu karnym i nie można doszukać się sensu w tym zagraniu. Potem cudowny rzut wolny, którego autorem był Akos Buzsaky i Wigan mogło odpowiedzieć tylko jednym golem. Fakt że pięknym, ale punkty zostały w Londynie. QPR jest już poza strefą spadkową i nie sądzę, że do niej wróci.

Na 17 miejscu jest na razie Bolton, ale trzeba pamiętać, że mecz z Liverpoolem to raczej wyjątek, a nie reguła. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś widział tak słabo grający w defensywie zespół The Reds. Tak właściwie defensywa gości została w szatni, a błędy popełniane w tym meczu wymykają się wszelkim klasyfikacjom. Piłkarze gospodarzy byli chyba zdziwieni, jak łatwo zdobywali bramki. Ile miejsca i czasu zostawiali im defensorzy rywala. Zdaję sobie sprawę, że w tygodniu czeka rewanż z Manchesterem City, ale w takiej formie to nie uda się wybronić tego jednobramkowego prowadzenia.

Do strefy spadkowej wrócił zespół Blackburn, ale po meczu z Evertonem nie powinno być za dużo zmartwień. Bez Chrisa Samby i bez Yakubu, a więc bez dwóch filarów i wydawało się przed meczem, że piłkarze Blackburn nie mają czego szukać na stadionie The Toffees. Pokazali jednak, że mogą grać dobrze w piłkę. Co prawda bramkę stracili po całej serii błędów (David Dunn nie powinien wracać do bramki, a sędzia mógłby dostrzec rękę, gdy Marouane Fellaini opanowywał piłkę, ale pierwszy podejrzewam, że miał takie zadania od trenera, a arbitra usprawiedliwia to, że nie mógł tego zobaczyć), ale to był tylko jeden stracony gol. Everton miał przewagę, groźnie atakował, ale nie potrafił pokonać Paula Robinsona jeszcze raz. Szczęście uśmiechnęło się do graczy gości, bo gospodarze nie potrafili ugasić pożaru we własnym polu karnym i stracili bramkę wyrównującą. Myślę jednak, że remis to sprawiedliwy rezultat w tym spotkaniu. Porażka któregoś zespołu byłaby krzywdząca dla piłkarzy.

Przedostatni w tabeli jest zespół Wolverhampton i tak się zastanawiam, czy po głowie prezesów nie chodzą myśli o zmianie szkoleniowca. Co prawda Wolves w pierwszej połowie mieli momenty w grze, które zapierały dech w piersiach, ale musieli odrabiać straty. Christophe Berra faulował Darrena Benta, a ten nie marnuje karnych. Sam faul bardzo niezgrabny, można było go uniknąć. Potem dwie bramki dla Wolves i przerwa, która zmieniła bardzo dużo. Najpierw gol dla gości (Robbie Keane wypożyczony z Los Angeles Galaxy; cóż można powiedzieć, on dalej to ma), potem kontuzja Emmanuela Frimponga (wyglądało to bardzo źle, bo został przypadkowo kopnięty w twarz), czerwona kartka, którą ogląda Karl Henry z Wolves (bardzo, ale to bardzo głupie zachowanie piłkarza; na oczach arbitra próbował kopnąć swojego rywala), a na końcu trzeci gol dla gości. Ósmy mecz bez zwycięstwa i nad głową menadżera coraz ciemniejsze chmury.

O Wigan może nie będę pisać, bo to już cztery punkty straty do bezpiecznego miejsca. Mogą się już nie podnieść. Mają tylko 19 strzelonych bramek w całym sezonie, a to nie jest nawet jeden gol na mecz. Trudno w takich warunkach myśleć o pozostaniu w lidze. Cud bardzo potrzebny.

Zakończę na meczach niedzielnych. Zacznę od Manchesteru United, który pojechał do Arsenalu. W teorii to był rewanż za 8-2 na Old Trafford. W praktyce mieliśmy kolejną porażkę Kanonierów. Porażkę, która stawia znaki zapytania nad miejscem dającym prawo gry w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie. Goście nie zagrali jakiegoś wielkiego meczu. Widać po nich problemy, zwłaszcza w defensywie. Dzisiaj zagrali bez pierwszego bramkarza (David De Gea przegrał z rzeczywistością futbolową w Anglii po prostu i jego nieobecność to raczej wzmocnienie) i pary podstawowych środkowych obrońców. Dodatkowo w 17 minucie z powodu kontuzji schodzi z boiska Phil Jones. Można się załamać? Można. Jednak nie zespół United. Wystarczył dobry występ Antonio Valencii i z Arsenalu nie zostało za dużo. Problemy Kanonierów są boleśnie oczywiste. Obrońcy pogubieni na boisku, pomocnicy nie potrafiący zaznaczyć swojej obecności w meczu, a jak dodamy do tego skutecznie pilnowanego Robina Van Persiego i zmiany, które tak właściwie przeszkadzały niż pomagały, to nic dziwnego, że goście wywożą trzy oczka. Dobre momenty w grze, a Arsenal takie miał, jednak bez przełożenia na stwarzane sobie okazje, to za mało, żeby wygrać z Manchesterem United. Pięć punktów straty do Chelsea i 10 do Tottenhamu to chyba za dużo, żeby myśleć o skutecznej walce. Bardziej się trzeba martwić o zajęcie miejsca dającego jakiekolwiek puchary w przyszłym sezonie.

O to raczej nie musi martwić się Tottenham. Spotkanie z Manchesterem City było moim zdaniem meczem dwóch najlepszych zespołów w tym momencie w Premier League. Przez godzinę to było piękne spotkanie. Potem było jeszcze lepiej. Oba zespoły starały się zdobyć bramkę, ale wzajemnie neutralizowały się wręcz perfekcyjnie. Z golami czasami jest jednak jak z autobusami. Przez długi czas nie ma żadnego, a potem przyjeżdża ich kilka pod rząd. Z bramkami w tym meczu było podobnie, a spotkanie zaczęło się rozkręcać właśnie po godzinie. Cztery bramki padły w dziewięć minut i zaczęły się emocje. Jak bardzo te gole były podobne. Dwa bardzo ładne (pierwszy dla City i drugi dla Spurs) i dwa takie toporne, że tak to powiemy. Drugi gol dla City to po prostu wpadł do bramki z piłką Joleon Lescott. Pierwszy gol dla gości, to błąd Stefana Savicia. Właściwie to nawet dwa błędy – nie pilnował linii (tak zauważyłem, że jego bardzo często niesie na boisku albo do przodu, albo do tyłu i z tego robią się kłopoty linii defensywnej) i zagrywał piłkę do tyłu, ale tak niezdarnie, że Jermaine Defoe takich prezentów nie mógł zmarnować. Zresztą zagranie do bramkarza z linii środkowej, głową, to brawura, lub młodzieńcza fantazja. Mario Balotelli zjawia się na boisku w 65 minucie. Czy po starciu ze Scottem Parkerem powinien obejrzeć czerwoną kartkę? Chyba tylko Włoch wie, czy jego zagranie i kopnięcie w głowę Anglika było przypadkowe i wynikało z próby złapania równowagi, czy było zamierzone. Podejrzewam, że sędzia nie chciał dawać mu kartki, bo Balotelli już miał żółtą na swoim koncie i ta pierwsza była ciut pochopna. Tottenham miał szansę wygrać ten mecz, bo kolejny błąd defensywy pozwolił, żeby Gareth Bale zagrał świetną piłkę i Jermaine Defoe posłał futbolówkę centymetry obok słupka, jednak ze złej, jak dla niego strony. No i dramat ostatniej minuty. Balotelli wpada w pole karne, fauluje go Ledley King, karny bezdyskusyjny, do piłki podchodzi Włoch, strzela gola i mecz się tak właściwie kończy. Słowa nie mogą oddać tych emocji. Mogą oddać przewagę w tabeli jedynie. City dalej ma trzy punkty więcej niż United i łatwiejszy kalendarz. Tottenham ma natomiast 10 punktów więcej niż Arsenal, a mecz na Emirates między tymi zespołami pod koniec lutego, już zapowiada się znakomicie. Następna kolejka zaczyna się 31 stycznia. Ile transferów jeszcze zobaczymy do tego czasu, któż to wie.

Skróty, terminarz i tabela – linki po lewej stronie.

1 komentarz:

  1. Mr. Gugu & Miss Go, młoda marka odzieży streetwear’owej, już niedługo zaprezentuje same nowości! Po rewelacyjnej sesji zdjęciowej na stronie http://www.mrgugu.pl/ pojawią się m.in. zupełnie nowe koszulki! Zapraszamy do odwiedzania, oglądania i wybierania czegoś dla siebie 
    http://www.mrgugu.pl/

    OdpowiedzUsuń