Po czym poznaje się dobrego zawodnika? Każdy z nas ma pewnie różne kryteria, ale zgodzi się ze stwierdzeniem, że wyniki reprezentacji i wpływ na nie jest poważnym wyznacznikiem tego, czy danego gracza można zaliczać do ścisłego grona najlepszych. W końcu to sukces w imprezie międzynarodowej oddziela chłopców od mężczyzn, graczy najlepszych od bardzo dobrych, definiuje karierę, a nie tylko jeden sezon.
Dlatego w dyskusjach, kto był najlepszym piłkarzem, jakiego widział świat, bardzo często padają nazwiska między innymi Franza Beckenbauera (mistrz świata i Europy), Eusebio (praktycznie w pojedynkę zapewnił Portugalii trzecie miejsce w 1966), Zinedine Zidane'a (mistrz świata i Europy), Ferenca Puskasa (wicemistrz świata z Węgrami), Diego Maradony (mistrz i wicemistrz świata) czy Brazylijczyka Pele (trzy mistrzostwa świata). Nazwisko Rooneya raczej się nie pojawia w tym kontekście z jednego bardzo prostego powodu - Anglia nie może powiedzieć, że odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej.
Pierwsza poważna impreza z udziałem naszego bohatera miała miejsce w 2004 roku. Mistrzostwa Europy zakończyły się jednak wprowadzeniem do naszego słownika wyrazu metatarsal (w skrócie, złamanie kości śródstopia). Mistrzostwa Świata w Niemczech Rooney zapamiętał głównie z powodu czerwonej kartki, jaką obejrzał w spotkaniu z Portugalią. Do mistrzostw Europy w 2008 roku Anglia się nie zakwalifikowała. Mistrzostwa Świata w 2010 zakończyła rozbita przez Niemcy w pierwszym meczu po wyjściu z grupy. W żadnej z tych imprez Rooney nie był tym, który kradł dla siebie nagłówki wszystkich gazet. Nie prowadził kadry do sukcesów. Teraz przed nami mistrzostwa Europy 2012 i w fazie grupowej nie zobaczymy Rooneya. Czyli jakikolwiek sukces kadry już nie będzie w 100% jego. Nawet jak zdemoluje każdego przeciwnika w fazie pucharowej, to nie on będzie odpowiedzialny za wejście do niej Anglików. Nie będzie mógł powiedzieć to mój sukces.
Selekcjoner ma bardzo poważny dylemat. Zabranie takiego zawodnika na turniej to poważne ryzyko. Może się okazać, że udział Anglii zakończy się po trzech meczach. Co prawda nie wiemy jeszcze, jak będą wyglądać koszyki, ale grupa: Hiszpania, Anglia, Portugalia, Francja nie wygląda za ciekawie, a jest możliwa. Zresztą wystarczą dwie silne reprezentacje obok Anglików i już awans będzie wyzwaniem. Z drugiej strony pozostawienie go w kraju może mieć bardzo poważne skutki, łącznie z rezygnacją z gry w kadrze. Tylko że teraz Rooney nie jest jedynym rycerzem, który może ocalić Anglię przed porażką.
Dlatego może warto porzucić złudzenia, że to właśnie Rooney jest tym zawodnikiem, który uratuje Anglię i zapewni jej medal. Dla wielu dziennikarzy zajmujących się angielską kadrą, inni zawodnicy nie istnieją. Szkoda, bo na horyzoncie widzimy nowe nadzieje angielskiej piłki. Oczywiście mamy doświadczonych graczy (Jermaine Defoe, Darren Bent, Peter Crouch, Gabriel Agbonlahor czy Emile Heskey), ale też młodych (Daniel Sturridge, Danny Welbeck, Theo Walcott). Jak widać jest z kogo wybierać, a każdy z nich może z powodzeniem grać w ataku. Szukanie klona Rooneya będzie jednak błędem. Takiego samego zawodnika nie ma. Bardzo często widzimy taką sytuację w klubach. Odchodzi gwiazda, ktoś kto miał duży wpływ na grę drużyny i trener szuka zawodnika, który jest jego kopią. To nie powinno tak wyglądać. Każda sprzedaż ważnego zawodnika powinna też zmieniać styl gry drużyny. Nie można być ślepo przywiązanym do jednego sposobu gry i do tych samych wykonawców. Barcelona jest tylko jedna, a ona może pozwolić sobie na przywiązanie się do jednego, dość unikalnego trzeba przyznać, stylu gry. Inne zespoły nie mogą tak robić.
Czerwona kartka dla Rooneya może więc być początkiem czegoś dobrego. Tylko czy selekcjoner będzie na tyle silny, żeby nie zabierać go na finały? Będzie na tyle silny, że zostawi dalej na ławce Rooneya, a pozwoli grać jego zastępcom będącym w formie? Dlatego chyba lepiej, żeby Anglik nie jechał na finały. Taką decyzję bronią statystyki. Można powiedzieć, że Rooney miał udane dwie imprezy. Mistrzostwa Europy w 2004 roku (dwie bramki w końcówce eliminacji i cztery w finałach oraz kontuzja po 30 minutach czwartego meczu) i eliminacje do MŚ w 2010 roku (dziewięć bramek). Jak dobrze liczę to piętnaście bramek, z dziewiętnastu razem zdobytych w meczach o stawkę przez Rooneya. W samych finałach zdobył jednak tylko cztery bramki, wszystkie w 2004 roku. W 2006 zero bramek, w 2008 Anglia nie awansowała, w 2010 znów zero. Dlatego pozostawienie go w ojczyźnie i niewłączenie do składu na finały może być dobrym wyborem. Co prawda nie wiem, który selekcjoner przetrwałby nawałę mediów po takim kroku, ale czasami trzeba podjąć bolesną decyzję. Trzeba po prostu zdać sobie sprawę, że liczenie na przebłysk Anglika w finałach jest za dużym ryzykiem dla kadry. Wayne Rooney może być najlepszym napastnikiem na Wyspach. Jednak na finały powinna pojechać najlepsza drużyna, a w niej nie ma miejsca dla Rooneya. Spotkałem się z ciekawą opinią dotyczącą jego niesubordynacji taktycznej, ciągłego szukania piłki, a nie cierpliwego wyczekiwania na zagrania od partnera, która w meczach ze słabszymi rywalami może być zaletą, ale w meczu z silnym przeciwnikiem jest wadą. Dodajmy do tego temperament i okaże się, że nasz najlepszy napastnik może być w tym samym czasie najsłabszym ogniwem całej naszej kadry. Finały mistrzostw Europy są zbyt poważną imprezą, żeby tak poważnie ryzykować. Jednak czy Fabio Capello podejmie taką decyzję? Czas pokaże.
Dlatego w dyskusjach, kto był najlepszym piłkarzem, jakiego widział świat, bardzo często padają nazwiska między innymi Franza Beckenbauera (mistrz świata i Europy), Eusebio (praktycznie w pojedynkę zapewnił Portugalii trzecie miejsce w 1966), Zinedine Zidane'a (mistrz świata i Europy), Ferenca Puskasa (wicemistrz świata z Węgrami), Diego Maradony (mistrz i wicemistrz świata) czy Brazylijczyka Pele (trzy mistrzostwa świata). Nazwisko Rooneya raczej się nie pojawia w tym kontekście z jednego bardzo prostego powodu - Anglia nie może powiedzieć, że odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej.
Pierwsza poważna impreza z udziałem naszego bohatera miała miejsce w 2004 roku. Mistrzostwa Europy zakończyły się jednak wprowadzeniem do naszego słownika wyrazu metatarsal (w skrócie, złamanie kości śródstopia). Mistrzostwa Świata w Niemczech Rooney zapamiętał głównie z powodu czerwonej kartki, jaką obejrzał w spotkaniu z Portugalią. Do mistrzostw Europy w 2008 roku Anglia się nie zakwalifikowała. Mistrzostwa Świata w 2010 zakończyła rozbita przez Niemcy w pierwszym meczu po wyjściu z grupy. W żadnej z tych imprez Rooney nie był tym, który kradł dla siebie nagłówki wszystkich gazet. Nie prowadził kadry do sukcesów. Teraz przed nami mistrzostwa Europy 2012 i w fazie grupowej nie zobaczymy Rooneya. Czyli jakikolwiek sukces kadry już nie będzie w 100% jego. Nawet jak zdemoluje każdego przeciwnika w fazie pucharowej, to nie on będzie odpowiedzialny za wejście do niej Anglików. Nie będzie mógł powiedzieć to mój sukces.
Selekcjoner ma bardzo poważny dylemat. Zabranie takiego zawodnika na turniej to poważne ryzyko. Może się okazać, że udział Anglii zakończy się po trzech meczach. Co prawda nie wiemy jeszcze, jak będą wyglądać koszyki, ale grupa: Hiszpania, Anglia, Portugalia, Francja nie wygląda za ciekawie, a jest możliwa. Zresztą wystarczą dwie silne reprezentacje obok Anglików i już awans będzie wyzwaniem. Z drugiej strony pozostawienie go w kraju może mieć bardzo poważne skutki, łącznie z rezygnacją z gry w kadrze. Tylko że teraz Rooney nie jest jedynym rycerzem, który może ocalić Anglię przed porażką.
Dlatego może warto porzucić złudzenia, że to właśnie Rooney jest tym zawodnikiem, który uratuje Anglię i zapewni jej medal. Dla wielu dziennikarzy zajmujących się angielską kadrą, inni zawodnicy nie istnieją. Szkoda, bo na horyzoncie widzimy nowe nadzieje angielskiej piłki. Oczywiście mamy doświadczonych graczy (Jermaine Defoe, Darren Bent, Peter Crouch, Gabriel Agbonlahor czy Emile Heskey), ale też młodych (Daniel Sturridge, Danny Welbeck, Theo Walcott). Jak widać jest z kogo wybierać, a każdy z nich może z powodzeniem grać w ataku. Szukanie klona Rooneya będzie jednak błędem. Takiego samego zawodnika nie ma. Bardzo często widzimy taką sytuację w klubach. Odchodzi gwiazda, ktoś kto miał duży wpływ na grę drużyny i trener szuka zawodnika, który jest jego kopią. To nie powinno tak wyglądać. Każda sprzedaż ważnego zawodnika powinna też zmieniać styl gry drużyny. Nie można być ślepo przywiązanym do jednego sposobu gry i do tych samych wykonawców. Barcelona jest tylko jedna, a ona może pozwolić sobie na przywiązanie się do jednego, dość unikalnego trzeba przyznać, stylu gry. Inne zespoły nie mogą tak robić.
Czerwona kartka dla Rooneya może więc być początkiem czegoś dobrego. Tylko czy selekcjoner będzie na tyle silny, żeby nie zabierać go na finały? Będzie na tyle silny, że zostawi dalej na ławce Rooneya, a pozwoli grać jego zastępcom będącym w formie? Dlatego chyba lepiej, żeby Anglik nie jechał na finały. Taką decyzję bronią statystyki. Można powiedzieć, że Rooney miał udane dwie imprezy. Mistrzostwa Europy w 2004 roku (dwie bramki w końcówce eliminacji i cztery w finałach oraz kontuzja po 30 minutach czwartego meczu) i eliminacje do MŚ w 2010 roku (dziewięć bramek). Jak dobrze liczę to piętnaście bramek, z dziewiętnastu razem zdobytych w meczach o stawkę przez Rooneya. W samych finałach zdobył jednak tylko cztery bramki, wszystkie w 2004 roku. W 2006 zero bramek, w 2008 Anglia nie awansowała, w 2010 znów zero. Dlatego pozostawienie go w ojczyźnie i niewłączenie do składu na finały może być dobrym wyborem. Co prawda nie wiem, który selekcjoner przetrwałby nawałę mediów po takim kroku, ale czasami trzeba podjąć bolesną decyzję. Trzeba po prostu zdać sobie sprawę, że liczenie na przebłysk Anglika w finałach jest za dużym ryzykiem dla kadry. Wayne Rooney może być najlepszym napastnikiem na Wyspach. Jednak na finały powinna pojechać najlepsza drużyna, a w niej nie ma miejsca dla Rooneya. Spotkałem się z ciekawą opinią dotyczącą jego niesubordynacji taktycznej, ciągłego szukania piłki, a nie cierpliwego wyczekiwania na zagrania od partnera, która w meczach ze słabszymi rywalami może być zaletą, ale w meczu z silnym przeciwnikiem jest wadą. Dodajmy do tego temperament i okaże się, że nasz najlepszy napastnik może być w tym samym czasie najsłabszym ogniwem całej naszej kadry. Finały mistrzostw Europy są zbyt poważną imprezą, żeby tak poważnie ryzykować. Jednak czy Fabio Capello podejmie taką decyzję? Czas pokaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz