niedziela, 17 kwietnia 2011

33 Gameweek Premier League

Co prawda kolejka jest rozciągnięta w czasie i poszatkowana meczami w FA Cup, ale szkoda niczego o niej nie napisać. Zwłaszcza o meczu, który przez długi okres będzie budzić emocje. Oczywiście myślę o spotkaniu Arsenalu z Liverpoolem. Gospodarze mieli szansę zmniejszyć dystans do lidera, który dzień wcześniej dostał mocny cios podbródkowy. Nie będzie potrójnej korony, a Arsenal mógł pokusić się o zepchnięcie zespołu Czerwonych Diabłów na drugie miejsce w tabeli na koniec sezonu. Do 97 minuty wydawało się jednak, że skończy się tylko na rozczarowaniu. Kanonierzy nie byli w stanie sforsować defensywnego monolitu gości. Nie pomogły im nawet dwie kontuzje u rywala, w tym wyglądająca na bardzo groźną u Jamiego Carraghera. Blok defensywny gości grał świetnie i niemal bezbłędnie, a szczególne pochwały należą się dla Johna Flanagana i Jacka Robinsona. Dlaczego niemal bezbłędnie? Bo w 97 minucie Jay Spearing sfaulował w polu karnym Cesca Fabregasa. Arsenal wyszedł na prowadzenie, miał wygrany tak właściwie mecz. Co mogło się stać? Jeszcze strzał Dirka Kuyta broni Wojciech Szczęsny i zaczyna się katastrofa. Rzut wolny dla gości, arbiter trzyma już gwizdek w ustach, chce zakończyć mecz (to już jedenasta doliczona minuta z ośmiu zarządzonych przez sędziego) i tylko czeka, aż piłka opuści pole karne Arsenalu. Zamiast tego mamy jednak faul. Bezsensowne, niepotrzebne złamanie reguł gry przez Emmanuela Eboue. Kilka sekund później mamy wyrównanie i koniec meczu. No i koniec szans Kanonierów na tytuł. I co najgorsze, to jest wina menadżera zespołu. To Arsene Wenger i jego decyzje sprawiły, że Arsenal znów z rozpędu uderzył głową w mur. Dlatego to tak boli.

Nie wiem czy boli tak samo porażka Manchesteru United w półfinale FA Cup. Citizens bez Carlosa Teveza wydawali się łatwą ofiarą. Tylko chyba za szybko uwierzyli w to piłkarze Czerwonych Diabłów. Słaby mecz Dymitara Berbatowa (zmarnowane okazje będą się długo śnić), Michaela Carricka (duży błąd przy bramce dla City), Paula Scholesa (czerwona kartka w jego stylu) i ogólnie mówiąc całej drużyny. Joe Hart zagrał dobry mecz, ale tego można było się spodziewać. Tak samo można było się spodziewać, że Yaya Toure ucieknie kiedyś środkowym obrońcom rywala. Nemanja Vidić nie zdążył za nim, nawet nie był w stanie go sfalować. I tak Manchester United pożegnał się z potrójną koroną.

W drugim półfinale mieliśmy pogrom. Nie spodziewałem się porażki 0-5 Boltonu. Menadżer zespołu stał przy linii i nie wierzył w to co widzi. Stoke zagrało po prostu świetny mecz. Im wychodziło wszystko, przeciwnikowi nic. Nie dziwi więc, że zagrają w finale i nie stoją tam na przegranej pozycji. Może to taki sezon, że w finałach pucharów wygrywają małe kluby, a murowani faworyci muszą obejść się smakiem. Przekonamy się 14 maja.

Terminarz: Strona BBC
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz