poniedziałek, 29 listopada 2010

15 Gameweek Premier League

Na mecz piłkarski dobrze działa, gdy obie drużyny chcą wygrać, albo przynajmniej nie przegrać jakoś wyraźnie. Blackburn nie chciało tak zagrać. Takie miałem wrażenie, że zespół w ogóle nie przyjechał na mecz. Trudno inaczej wytłumaczyć taką grę i taką porażkę. Gospodarze robili co chcieli i wynik dwucyfrowy był blisko. Momentami wyglądało to jak gra treningowa. Pięć bramek Dymitara Berbatowa są czymś specjalnym. Gdyby nie interwencja Paula Robinsona, to tych bramek byłoby sześć. Zresztą skoro w ocenie pomeczowej bramkarz gości dostaje szóstkę i komentarz, że nie ponosi winy za stratę bramek, to musiało być źle. Szkoda mi jedynie Gabriela Obertana. Widać wyraźnie, że gra w takim zespole jak Czerwone Diabły nie do końca mu służy. Miał szansę na strzelenia bramki, ale zabrakło szczęścia, wiary we własne umiejętności, większego zdecydowania albo wszystkiego po trochu. Powrót syna marnotrawnego, czyli Wayne'a Rooneya, udał się znakomicie. Anglik co prawda nie zdobył gola, ale był wszędzie tam, gdzie był potrzebny. Kibice mu przebaczyli, a koledzy z zespołu szukali go i chcieli, by on też zdobył gola. To się nie udało, ale widać było, że gra cieszy Rooneya. To zła wiadomość dla przeciwników, bo głodny gry Rooney oznacza dla nich wiele problemów. Za to jaka to dobra wiadomość dla kibiców United.
Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że Manchester United wraca do gry na wysokim poziomie i do walki o tytuł. W końcu kto może im zagrozić.
Arsenal? Aston Villa zrobiła o mało co kolejny Tottenham. Kanonierzy grali bez Cesca Fabregasa i mieli to szczęście, że szybko odpowiedzieli bramką na kontaktowy gol gospodarzy. Do przerwy Arsenal rządził na boisku. Po przerwie tak dobrze to już nie wyglądało. Takie mam wrażenie, że piłkarze są zmęczeni menadżerem, a on piłkarzami. Dlatego potencjał Arsenalu, a on jest w klubie, nie może zostać wykorzystany.
No i przyniosłem też szczęście Tottenhamowi. Mecz zacząłem oglądać tak mniej więcej od błędu Jose Reiny (problemy z dośrodkowywaną piłką). On nie skończył się bramką, ale potem Liverpool przegrał mecz, w którym miał przewagę. Jednak piłkarze, którymi dysponuje w tym momencie Roy Hodgson, nie gwarantują walki o coś większego. Paul Konchesky miał kilka metrów przewagi nad Aaronem Lennonem, a mimo tego pozwolił skrzydłowemu Spurs zdobyć bramkę. No i gdyby tylko Maxi Rodriguez był bardziej zdecydowany pod bramką rywala. The Reds grają lepiej, ale to jeszcze nie to, co chcą oglądać kibice.
Zawiódł i to zdecydowanie Everton. Przegrać tak wyraźnie na swoim stadionie z West Brom? Dodatkowo ukarany czerwoną kartką został Mikel Arteta, co podkreśla, jak słaby był to mecz w wykonaniu Evertonu. Jermaine Beckford zmarnował wiele okazji, co uwidocznia najpoważniejszy chyba problem Evertonu. Brak skutecznych napastników. Zastanawiałem się, czy Beckford jest zdolny do tego, by poradzić sobie w Premier League. Po tym meczu odpowiedź może brzmieć tylko nie. Czyli nie każdy piłkarz z League One da sobie radę w Premier League. Nic więc dziwnego, że Scott Dann zbiera tak korzystne opinie.

Terminarz: Strona BBC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz