wtorek, 4 maja 2010

37 Gameweek Premier League

Liverpool wcale nie musiał się podkładać rywalowi. Był tak słaby, że porażka była pewna tak właściwie przed meczem. Ironią losu jest fakt, że pierwszą bramkę zawalił Steven Gerrard, ikona The Reds. Podanie do napastnika było bardzo ładne. Kłopot w tym, że nie do tego. Liverpool nie zachował się co prawda jak Lazio, ale nie był w stanie niczego zrobić. Tak więc Chelsea jedną ręką trzyma puchar za wygranie ligi. Manchester United ma co prawda szansę na zdobycie mistrzostwa, ale bardzo niewielką. Wygrana z Sunderlandem wyglądała moim zdaniem jak wypełnienie obowiązku. Takie zabezpieczenie na wypadek, gdyby jednak Chelsea jakieś punkty straciła.

Na dole tabeli poznaliśmy trzeciego spadkowicza. To Hull co nie powinno nikogo dziwić. Co prawda udało się zremisować 2-2 z Wigan na wyjeździe, ale to było too little, too late jak mawiają Anglicy. Gdyby na wyjeździe zdobywali trochę więcej punktów pewnie by się utrzymali. Jednak nie zdobywali, więc spadają.

W bramce Arsenalu zagrał Łukasz Fabiański. Nie chcę pisać, że po raz ostatni (Arsene Wenger może nie ufa za bardzo Polakowi, ale nie ma nikogo innego do obsady bramki), ale to był znów niezbyt udany występ. Fakt faktem że wiele dołożyła od siebie defensywa Kanonierów, nie potrafiąca za bardzo poradzić sobie z dość prostym planem Wigan na zdobywanie bramek, ale od bramkarza w takim klubie wymaga się więcej. Patrząc na Edwina van der Saara i Łukasza Fabiańskiego w bramce ma się wrażenie, że ten pierwszy jest 20-30 centymetrów wyższy, a tak nie jest. Pamiętam też sytuacje, że Holender po prostu bezceremonialnie odpychał przeszkadzających mu graczy przeciwnej drużyny tylko po to, by mieć swobodę manewru we własnym polu bramkowym. Nie mówiąc o tym, że zawsze blisko jest Nemanja Vidić gotowy wybić przeciwnikom z głowy pomysły przeszkadzania bramkarzowi. Czasami dosłownie, łokciem. Tutaj tego zabrakło i pewna słabość Polaka, może brak siły fizycznej, ukazała się bardzo wyraźnie. Fabiańskiemu będzie bardzo trudno zagwarantować sobie miejsce w pierwszym składzie. W każdym meczu będzie się za nim ciągnąć wspomnienie tych błędów, które popełnił. Nie wiem też czy menadżer ma do niego pełne zaufanie. Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem byłaby po prostu zmiana klubu. Regularna gra pozwoliłaby Polakowi odbudować wiarę we własne możliwości i kto wie, może znów wygrać wsparcie kibiców. Nic nie wskazuje na to, że to miałoby się udać w Arsenalu.

Jedno jest pewne, raczej już nikt nie odbierze Arsenalowi miejsca w pierwszej trójce. Mający na to szansę Tottenham i Manchester City zmierzą się jutro w starciu o małe mistrzostwo Anglii. Dla tych zespołów to jest decydujący moment sezonu. Wydaje się, że w lepszej sytuacji jest Manchester City, który pokonał Aston Villę. Mecz zaczął się źle dla Citizens. Zdenerwowany, co sam przyznał po meczu, Marton Fulop przepuścił wydawało się łatwy do obrony strzał Johna Carew i tak goście wyszli na prowadzenie. Nic praktycznie nie wskazywało na zmianę wyniku, ale błąd popełnił Stephen Warnock faulując Adama Johnsona w polu karnym. Wtedy się praktycznie skończył zespół gości. Drugi gol, tym razem po bardzo ładnej akcji znów Johnsona (swój udział miał też Warnock, który moim zdaniem się zagapił i tylko podziwiał co się dzieje) przesądził wynik meczu. Tottenham za to ma strzał Toma Huddlestona aspirujący do miana bramki sezonu. Bolton z nowym menadżerem może być bardzo trudnym rywalem do pokonania w nowym sezonie. Już teraz widać do czego może być zdolna ta drużyna. Spurs natomiast chyba stracili bramkarza (kontuzja Gomesa), co przy kontuzji jaką ma Carlo Cudicini może otworzyć drogę do bramki dla Bena Alnwicka. Jedno jest pewne, w środę rozstrzygnie się kto zajmie czwarte miejsce.

Terminarz: klik
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz