czwartek, 18 marca 2010

Liga Mistrzów 2010 (V)


Jeśli ktoś się zastanawiał, czy Jose Mourinho jest wielkim szkoleniowcem, to po tym meczu nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Co prawda nie wiem, czy Portugalczyk to sobie zaplanował, ale ten mecz pokazał jego klasę. Pod koniec pierwszej połowy wydawało się, że Chelsea wepchnie Inter do jego bramki. W drugiej spodziewałem się kontynuacji szturmu, jednak to Inter wyglądał lepiej i zaczął dominować na boisku. Chelsea nie miała pomysłu co zrobić. Tak bezradny londyński zespół można zobaczyć bardzo rzadko. Z drugiej strony czy można było się spodziewać czegoś innego? Kontuzja Michaela Essiena spowodowała, że pomocnicy Interu robili z pomocą Chelsea praktycznie co chcieli. Pomysły Carlo Ancelotiego skończyły się przed meczem. Żadna z jego zmian nie miała tak właściwie wpływu na grę, no chyba że negatywny po ściągnięciu Jurija Żirkowa. Efekt Terrego objawił się z całą okazałością, bo zawodnicy Chelsea grali po prostu słabo. W takich spotkaniach, kiedy poziom drużyn jest tak podobny, zawodnicy muszą dać z siebie wszystko. Gracze Chelsea tego wszystkiego nie dali. Pierwszy raz w tym sezonie zobaczyliśmy tak wyraźnie wszystkie niedostatki jakie mają The Blues. Starzejący się skład i brak pomysłu co zrobić, jak losy meczu przechylają się na stronę rywala. Nie mówiąc o braku piłkarzy, którzy te pomysły wprowadziliby w życie. Chelsea może co prawda narzekać na sędziów. W końcu można się doszukać dwóch karnych dla londyńczyków, które nie zostały podyktowane. Tylko że awans dzięki nim sprawiłby, że odpadłaby lepsza druzyna. Taki właśnie był Inter w tym dwumeczu. Lepszy. Kto wie gdzie teraz się zatrzyma włoski zespół.




Wtorek był po prostu dniem niespodzianek. Manuel Jimenez, szkoleniowiec Sevilli, ma rację mówiąc, że ponosi za ten wynik odpowiedzialność. Gospodarze byli po prostu przekonani, że wygrają i awansują z łatwością. Nikt w te plany nie wtajemniczył jednak gości, a oni przyjechali po awans. Pomógł w tym bramkarz gospodarzy, bo podejrzewam że w dziewięciu przypadkach na dziesięć obroniłby ten strzał Keisuke Hondy. No i mamy niespodziankę, bo w awans rosyjskiej drużyny wierzyło niewiele osób.




Mecz właściwie bez historii. Cała Barcelona może grać słabiej, ale jak w formie jest Leo Messi, to chyba nic go nie zatrzyma. Na pewno nie mogła tego zrobić defensywa niemieckiego zespołu. Mogło się skończyć o wiele wyższym wynikiem.




Z lekkimi nerwami awansował francuski zespół. Trochę na własne życzenie skomplikował sobie sytuację, bo w pewnym momencie grecki zespół był bliski awansu. Może faktycznie trener Greków Bożydar Bandović ma rację mówiąc, że zabrakło wiary jego drużynie. Po czerwonej kartce dla Alou Diarry, kapitana gospodarzy, Bordeaux sprawiało wrażenie, że zaraz pęknie i kolejne bramki dla gości padną lada moment. Co prawda wtedy oba zespoły grały w 10, ale wydaje się że Bordeaux bardziej odczuło swoją kartkę. Koniec końców Francuzi awansowali, ale było blisko odwrotnego wyniku. Losowanie następnej rundy już w piątek i nic dziwnego, że każda praktycznie drużyna chce trafić na Francuzów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz