czwartek, 11 marca 2010

Liga Mistrzów 2010 (IV)


Lekko, łatwo i przyjemnie Arsenal awansował do następnej rundy, mimo że w pierwszym meczu przeszkadzał w tym jak umiał polski bramkarz ;) Nie wyciągałbym z tego spotkania jakichś daleko idących wniosków. Na pewno nie prosiłbym o rywala z Anglii, jak to zrobił Arsene Wenger. Arsenal w starciach z takimi oponentami jak Porto może błyszczeć. W walce z angielskim zespołem tak dobrze może nie być, o czym świadczą wyniki w Premier League (1-2, 1-3, 0-2 i 0-3). Tak więc na razie można się cieszyć, przełamał się (chyba, to może być przecież tylko jednorazowy wyskok fałszujący statystyki) Nicklas Bendtner, ale sprawdzian tego co potrafi Arsenal czeka w kolejnej rundzie.



Wydaje się, że niemiecki zespół ma najmniejsze prawa do występu w kolejnej rundzie. W pierwszym meczu błąd arbitra skrzywdził włoską drużynę. W drugim błysnął Arjen Robben, strzelając kapitalną bramkę. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, co stwierdził po meczu Luis van Gaal, menadżer Bayernu. Awans się liczy i nic więcej. Szkoda Fiorentiny, bo zabrakło jej troszeczkę szczęścia, ale ono sprzyja lepszym.



Nie mogło być innego wyniku, różnica klas była po prostu zbyt duża. Bohater też był, Wayne Rooney. Właściwie w pojedynkę wyeliminował Milan. Ronaldinho i David Beckham niczego nie mogli zrobić. W rewanżu włoski zespół też mógł szybko otworzyć wynik, ale to co się udało raz, nie będzie się udawać za każdym razem. Potem Czerwone Diabły po prostu pokazały, kto tu jest lepszą drużyną. Milan nie może mieć żadnych pretensji o ten wynik.



Jak nazwać to, co się wydarzyło? Galaktyczna porażka, galaktyczne rozczarowanie, galaktyczny krach, galactic failure i tak dalej. Jakoś te określenia same się nasuwają na myśl. Moim zdaniem zabrakło jednego, bardzo ważnego piłkarza. To Xabi Alonso, pauzujący za nadmiar kartek. Widać było brak tego zawodnika, bo to zaburzało balans między atakiem i obroną, gra nie była aż taka płynna. Real może mówić, że miał trochę pecha, Gonzalo Higuain trafił przecież w słupek, koledzy z zespołu mieli wiele okazji. Tylko że nie potrafili ich wykorzystać, a Lyon strzeli tę jedną wymarzoną bramkę. Takie coś mogło się zdarzyć, ale myślę że tutaj najbardziej zawalił sprawę trener. Real nie był gotowy na fakt, że rywal może nie tylko stawiać opór, ale zdobyć bramkę dającą tak właściwie awans. Gdy takie coś się wydarzyło i pojawiła się presja czasu, okazało się, że król jest nagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz