środa, 8 kwietnia 2009

Liga Mistrzów (v) 2009

Manchester United 2-2 Porto

Gdy przed spotkaniem czytałem wypowiedzi Jesualdo Ferreiry, trenera Porto, twierdzące iż jego drużyna ma tę samą wolę jak w 2004 roku i jest w podobnej sytuacji (lider w lidze i półfinał Pucharu Portugalii), byłem przekonany że to nic innego, jak robienie dobrej miny przed porażką. Wydawało się że Manchester United, obrońca tytułu, wszystkie złe chwile ma już za sobą. Wracali przecież do gry zawodnicy, którzy pauzowali w lidze i zapewniają pewną jakość w drużynie. Jednak nic z tego nie wyszło. Goście zaczęli odważnie, starając się wygrać starcie w linii pomocy, a po czterech minutach zdobyli gola. W tej akcji błąd popełnili zarówno Cristiano Ronaldo, jak i Jonny Evans. Po kwadransie meczu błysnął geniuszem po raz pierwszy Wayne Rooney. Przewidział, że defensor Porto zagra piłkę w tył, do bramkarza. Jednak w pierwszej połowie Czerwone Diabły grały słabo. Defensywa, będąca fundamentem wcześniejszych zwycięstw, funkcjonowała fatalnie. Po przerwie gospodarze grali już lepiej, stwarzali sobie okazje, ale Porto wcale nie dało się zepchnąć do głębokiej defensywy. Pięć minut przed końcem wydawało się, że Carlos Tevez rozstrzygnął mecz, wykorzystując drugi przebłysk geniuszu Rooneya. Ale nic z tego. Zostawiony bez opieki Mariano Gonzalez nie mógł nie trafić do siatki.

Przed rewanżem Manchester jest w trudnej sytuacji. Teraz musi zaatakować w Portugalii, a taka defensywa to wręcz marzenia dla ofensywnych graczy Porto. Dodatkowo historia, Portugalczycy jeszcze nigdy nie przegrali meczu na własnym stadionie z brytyjską drużyną. Możliwe że Sir Alex Ferguson przekombinował przed meczem. Tylko dwa dni odpoczynku przed meczem w UCL to chyba za mało. Zwłaszcza że to może kosztować szansę na zdobycie pięciu trofeów w jednym sezonie.

Villarreal 1-1 Arsenal

Hiszpański zespół może mieć do siebie olbrzymie pretensje po tym meczu. Do przerwy rywal stracił z powodu kontuzji podstawowego bramkarza, podstawowego obrońcę, bramkę po fantastycznym strzale Marcosa Senny, a w "nagrodę" za to, sędzia upomniał kartkami trzech graczy Kanonierów. Jednak gospodarze nie potrafili wykorzystać tych wszystkich sytuacji, które sobie stworzyli. Tak jakby chcieli od razu zdobyć dwie bramki. Po przerwie Arsenal pozbierał się na tyle, że grał dużo lepiej. Trafienie Emmanuela Adebayora zapewnia komfort w meczu u siebie. Ten wynik promuje przecież Arsenal, a Hiszpanie muszą coś zwojować na Emirates. Jakoś w to wątpię.

Osobny akapit zasługuje na występ Łukasza Fabiańskiego. Pojawił się na boisku w 28 minucie i już na początek musiał dwukrotnie interweniować po strzałach rywali. A potem ... nic poważnego się nie działo, bo Villarreal na upartego celował poza światło bramki. Hiszpanie oddali tylko trzy celne strzały przez cały mecz. To miłe, że polski bramkarz zagrał w Lidze Mistrzów w ćwierćfinałach, ale nie sadzę, że swoim występem przekonał do czegoś Arsene Wengera czy że zaimponował swojemu menadżerowi, jak to chcą niektóre polskie portale. Powoływanie się na wyniki sond po meczu już nawet nie jest śmieszne, bo Polacy tłumnie wpływają na ich wyniki i nie ma to żadnego znaczenia. Jedno jest pewne, Manuel Almunia odpocznie od piłki dwa, może trzy tygodnie. Teraz przed Fabiańskim szansa żeby przekonać Wengera, że może zastąpić Hiszpana w bramce na stałe. Wymagana jest tylko dobra gra w bramce i zachowywanie czystych kont. Trzymam kciuki, żeby się udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz