poniedziałek, 13 kwietnia 2009

32 Gameweek Premier League

Cała czołówka wygrała swoje mecze. Dlatego sytuacja na samej górze tabeli nie zmieniła się ani trochę. Najokazalsze zwycięstwo odniósł Liverpool pokonując Blackburn. Goście mieli poważne problemy ze zmontowaniem linii ataku i rolę wysuniętego napastnika wypełniał obrońca Christopher Samba. Jak jeszcze grałem w FM to bardzo często postępowałem podobnie i przynosiło mi to wiele bramek, ale zawsze miałem dobrych skrzydłowych i atakowałem skrzydłami. Poza tym to tylko gra komputerowa. Blackburn nie miał skrzydłowych i nic dziwnego, że skończyło się takim zwycięstwem. Zespół The Reds nabrał wiary we własne możliwości i wydaje się, że stać ich na wygrywanie tych meczów, które kiedyś kończyły się remisami. Oznacza to, że najprawdopodobniej w następnej kolejce Liverpool zremisuje (Arsenal u siebie), ale i tak droga do tytułu jest bardzo wyboista. Manchester United znowu wygrał i dystans między zespołami się nie zmniejsza. Znowu w roli zbawcy wystąpił Federico Macheda, którego kariera na angielskich boiskach rozwija się wręcz znakomicie. Ciekawe kiedy doczekam się zawodnika z Polski robiącego podobną karierę. Nie za tego PZPN podejrzewam. Gospodarze postawili mistrzowi Anglii trudne warunki i wydawało się, że mogą pokusić się o sprawienie niespodzianki, ale koniec końców do siatki trafił Macheda. Wyraźnie też widać kto jest drugim bramkarzem w drużynie Czerwonych Diabłów, a kto trzecim. Dziwi mnie jedynie ocena jaką dostał Ben Foster od portalu Sky Sports , bo to jest ona dokładnie taka sama jak Łukasza Fabiańskiego. Arsenal wygrał z Wigan, ale losy meczu przesądził praktycznie w ostatniej minucie. Wcześniej nie potrafił przebić się przez defensywę gospodarzy. Bramka Mido w osiemnastej minucie otworzyła wynik, ale nie wiem skąd tyle krytyki pod adresem polskiego bramkarza. Nie znam się chyba na piłce, bo moim zdaniem Fabiański nie zrobił przy bramce jakiegoś większego błędu, a strzał Mido był na tyle silny, że trudno byłoby go wybronić. I tak właściwie Polak nie miał więcej pracy. Mogło być groźniej, gdyby arbiter wyrzucił z boiska Kierana Gibbsa. Defensor Kanonierów nie tyle zasługiwał na czerwoną kartkę, a na wściekle bordową, bo wychodzący na czystą pozycję zawodnik Wigan został po prostu sfaulowany. Ostatnią drużyną z Big Four która odniosła zwycięstwo była Chelsea. Kto by pomyślał że ten mecz może zakończyć się takimi emocjami. Przy stanie 4-0 wydawało się, że nic ciekawego w tym meczu się nie stanie. Jednak Bolton zdołał zdobyć trzy bramki i stał przed szansą na zdobycie czwartej. Rozprężenie po meczu z Liverpoolem? Możliwe, chociaż to chyba Bolton wykorzystał to, że Chelsea potraktowała ten mecz jako wygrane spotkanie przed ostatnim gwizdkiem sędziego. W meczu rewanżowym z The Reds to nie może się zdarzyć.

Na dole tabeli remisy i jedna wygrana. Zwycięstwo nie daje jednak drużynie Middlesbrough wielu powodów do zadowolenia. Co prawda przełamanie się w grze ofensywnej jest miłe, ale nie daje to dodatkowych punktów. Boro dalej jest przedostatnie a kolejek do końca sezonu coraz mniej. Zaskakuje remis Portsmouth z West Brom. Gospodarze wydawali się być pewnym faworytem, nawet ten mecz wybrałem jako bonusowy w IKTS i nic z tego nie wyszło. Remis, który praktycznie nic nie daje gościom, a gospodarzy może zgubić na koniec sezonu. Tylko trudno oczekiwać zdobycia trzech punktów grając tak niefrasobliwie. Remis w meczu Stoke z Newcastle dopełnia tego obrazu bezpośrednich spotkań. Pierwszy punkt Alana Shearera jako menedżera Newcastle na pewno cieszy, ale to wciąż sześć punktów straty do Stoke. Do bezpiecznego miejsca w tabeli dwa. Wiele pracy przed debiutującym w roli menadżera byłym zawodnikiem.

Na koniec tej świątecznej kolejki swój mecz, mający wyłonić drużynę walczącą o czwarte miejsce, rozgrywały Aston Villa i Everton. Dla kibica neutralnego to było świetne spotkanie z sześcioma bramkami, dla kibica którejś z tych drużyn już nie, bo skończyło się remisem. Everton potrzebował czterech minut na strzelenie dwóch bramek, a Villa sprawiała wrażenie, że seria słabych wyników ciąży jej wręcz u szyi. Po przerwie gospodarze grali lepiej, ale goście dołożyli trzecią bramkę. Chwilę potem fantastyczny gol z rzutu wolnego, karny który ustalał wynik meczu i ostatnie pół godziny bez bramek, ale z emocjami i nerwami dla fanów obu zespołów. Starcie pozostawia więc dwóch rannych, ale strata do Arsenalu wynosi już osiem punktów. Już nawet Martin O'Neill chyba nie wierzy, że jego piłkarzom uda się dogonić Kanonierów w tabeli.

Skróty video na FootyTube
oraz na 101 Great Goals

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz