poniedziałek, 23 marca 2009

30 Gameweek Premier League

Dlaczego kocham Premier League? Bo niemal za każdym razem jak napiszę A, dzieje się B. Na przykład forma Manchesteru United. Napisałem, że mają bardzo duże szanse na tytuł. Dwie kolejki dalej te szanse już bardzo zmalały. Porażka z Liverpoolem mogła się zdarzyć. Ten balonik dobrych występów i udanej gry w obronie został tak napompowany, że pytaniem było, kiedy on pęknie. Spodziewałem się reakcji w stylu rozbijamy następnego rywala i wracamy do wygrywania, a tu przyszedł mecz z Fulham i jest kłopot. Wydawało się, że to dobry przeciwnik na przełamanie się. W końcu siódmego marca, na tym samym stadionie, Czerwone Diabły wygrały aż czterema bramkami. A teraz już w 18 minucie Paul Scholes zobaczył czerwoną kartkę za zagranie piłki ręką, a Danny Murphy wykorzystał rzut karny. Pierwsza połowa zdecydowanie dla gospodarzy. Po przerwie zmiana ról, w ataku grający w 10 goście. W bramce czarował fenomenalnymi interwencjami Mark Schwarzer, którego nie potrafili pokonać gracze gości. Potem jedna kontra, drugi gol (Zoltan Gera tym razem) i jeszcze druga czerwona kartka. Emocje były za duże, by poradził sobie z nimi Wayne Rooney. Dwie żółte kartki w kilka minut dopełniły obrazu klęski. Można szukać okoliczności łagodzących, w końcu Anglik oddawał piłkę w stronę miejsca, z którego miano wybić rzut wolny. Tylko że zrobił to w taki sposób, że arbiter nie miał za dużo miejsca na decyzję.

Wraca więc walka o dwa tytuły. O małe mistrzostwo Anglii rywalizują Arsenal i AV, a Kanonierzy ostatnio zyskali sporą przewagę. Chyba przyszła w końcu forma, która pozwoli nie tylko zająć czwarte miejsce, ale może również włączyć się do walki o trzecie. Mecz z Newcastle był taki dziwny. Gospodarze powinni prowadzić po rzucie karnym, ale Obafemi Martins po prostu podał piłkę bramkarzowi. Potem napastnik Newcastle się zrehabilitował, ale wtedy było już 1-1. Następnie Arsenal wykorzystał fakt, że za linią boczną przebywał Steven Taylor i przeprowadził akcję środkiem bloku obronnego rywali. To wystarczyło do wygranej.

Natomiast Aston Villa, cóż, zawodzi. Portal Soccerlens przygotował zestawienie wyników tej drużyny w marcu (o tutaj), z którego wynika, że problem jest poważniejszy niż tylko Emil Heskey w składzie. Przyczyny muszą być w przygotowaniach przedsezonowych. Po prostu marzec = kryzys dla drużyny z Birmingham, mimo że w ostatnich okienkach bardzo dużo zainwestowano w piłkarzy. Spotkanie z The Reds wcale nie było jakieś wybitne. Liverpool, podbudowany wynikiem z Craven Cottage i podpisaniem nowego kontraktu przez Rafę Beniteza, po prostu zdemolował Villę. Jeszcze przy stanie 1-0 goście próbowali się odgryzać, ale kolejne bramki gospodarzy wybiły pomysły na korzystny wynik.

Do walki zrywa się również cały niemal dół tabeli. To jest taki moment sezonu, że zaczynamy rozgrywać finały pucharów. Po prostu każdy mecz ma takie znaczenie dla tych zespołów. Wygrywasz - zostajesz. Przegrywasz, witasz się z Championship. Stoke wygrywa mecz o sześć punktów z Boro. Mimo że goście mieli tzw. optyczną przewagę, tradycyjnie już nie strzelają bramek. Wydawało się, że ta bitwa w środku pola zakończy się remisem, ale przypomniał o sobie Rory Delap. Myślałem że już wszystkie kluby wiedzą, co on może zrobić z autu, ale jednak nie. Aut, daleeki wrzut, Ryan Shawcross dokłada głowę i mamy wygraną. Daje ona pięć punktów przewagi między tymi drużynami, niebezpieczny dystans. West Brom dzieli się punktami z Boltonem, co przybija praktycznie wieko trumny. To był mecz, który gospodarze musieli wygrać, a goście mogli. Mimo tego to goście byli bliżej wygranej, a gospodarze mieli kłopoty ze sforsowaniem defensywy rywali. Z taką formą trudno liczyć na zostanie w lidze. Zremisowało również Blackburn, ale tam żale wylewa się głównie pod adresem asystenta sędziego. Nie chodzi tu o dwie bramki El-Hadji Dioufa (bo to był spalony), ale o trafienie dla West Ham. Przy tej bramce był ofsajd, którego nie zauważył arbiter. Wygrywa Portsmouth, dzięki dubletowi Petera Crucha. Mimo tego, że Everton prowadził, to skończyło się wygraną gospodarzy. Uciekamy ze strefy spadkowej. Przegrywa również Hull, które chyba zaczyna kolejną serię złych wyników. Wigan było zdecydowanie lepsze, miało kilka dobrych okazji (ten szybki atak ze strony Wigan to wręcz marzenie), ale wynik ciągle brzmiał 0-0. W końcówce błąd popełnił jeden z obrońców, bo zamiast wybijać piłkę po nie najlepszym piąstkowaniu bramkarza, pozwolił ją sobie odebrać i skończyło się bramką dla miejscowych. Na miejscu kibica Hull martwiłbym się, co przyniesie przyszłość. Liga wraca po przerwie na reprezentacje. Mecz mistrza Anglii z Aston Villą już teraz zapowiada się fantastycznie.

Skróty video na FootyTubeoraz na 101 Great Goals

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz