czwartek, 5 marca 2009

28 Gameweek Premier League

Przyspieszamy. Ledwo co zakończyła się jedna kolejka, już odbyła się druga. A w niej do walki o tytuł ruszyły zespoły Chelsea i Liverpoolu. Rywal The Reds, zespół Sunderlandu, miał pecha. Nigdy nie ma dobrego momentu, żeby zagrać przeciwko zespołowi, który przegrał swój poprzedni mecz i chyba stracił szanse na tytuł. Wiadomo było, że musi być jakaś reakcja i takowej się doczekaliśmy. Chociaż wydawało się, że nic takiego nie nastąpi, bo Liverpool nie dość że miał kłopoty ze sforsowaniem defensywy rywala, to jeszcze o mały włos nie stracił gola. Na szczęście dla miejscowej drużyny błysnął David Ngog. Strzelił bramkę, asystował przy drugiej i starał się zastąpić Fernando Torresa. Pokazał kilka ciekawych zagrań i kto wie, może w przyszłym sezonie będzie ważnym elementem mistrzowskiej układanki.

Chelsea natomiast znów skromnie. Od czasu gdy zespół objął Guus Hiddink, Chelsea ani razu nie miała dwubramkowej przewagi na koniec meczu. Ale co z tego, skoro cztery mecze i cztery wygrane. Za zwycięstwo jedną bramką dostaniemy dokładnie tyle samo punktów, co za wygraną kilkoma. Mecz z Portsmouth, toczony w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych, domagał się zwycięstwa jedną bramką. To zadanie spełnił Didier Drogba, który chyba znowu chce. Swoją dolę dołożył Petr Cech, który kilka razy interweniował w groźnych sytuacjach. A jak masz bramkarza i napastnika światowej klasy, to wygrasz praktycznie każdy mecz.

Ale co z tego, skoro Manchester United pokonał Newcastle i ma 7 punktów przewagi (a właściwie osiem, bo ma korzystną różnice bramek i jeszcze mecz w zapasie). Teoretycznie jest możliwe, że Czerwone Diabły stracą mistrzostwo, ale czy ktoś może sobie wyobrazić taki poważny kryzys w tej drużynie? W meczu z Newcastle było nerwowo na początku. Błąd Edwina van der Sara dał prowadzenie gospodarzom, a defensywa mistrzów Anglii miała kłopoty z powstrzymaniem Obafiemiego Martinsa. Dużo zdrowia i żółtą kartkę kosztowały te wysiłki Nemanję Vidicia. Koniec końców goście popełnili w tym meczu mniej błędów, gospodarze więcej, a dodając do tego łatwość z jaką Man United gra piłką, nic dziwnego że skończyło się ich wygraną. Wracając do postawionego pytania, ja sobie nie wyobrażam, żeby Manchester United oddał pierwsze miejsce w tabeli. Za silny skład, za dobry menadżer.

Obudził się również Arsenal. Kanonierzy pokazali drużynie West Brom, że potrafią strzelać bramki. Gospodarze odpowiedzieli jednym trafieniem, po którym było w miarę nerwowo. Potem jednak Arsenal strzelił dwa gole i właściwie do przerwy miał już wygrany mecz. W dobrym momencie skończył się zerozeryzm, bo Aston Villa nie będzie w kryzysie do końca sezonu.

Na razie strata wynosi już tylko trzy punkty, bo Villa ostatnio gra słabo i rozdaje punkty na lewo i prawo. Tym razem przegrała na wyjeździe z Manchesterem City. Teoretycznie mecz drużyn mających takie serie, odpowiednio u siebie i na wyjeździe, zapowiadał się na wspaniałe widowisko, ale Aston Villa jest w kryzysie. Chyba jeszcze nie poradziła sobie do końca z tym, co stało się w meczu ze Stoke. City, grając bez Robinho, już do przerwy powinno prowadzić komfortowo, może nawet kilkoma bramkami. Jednobramkowe prowadzenie wydawało się zagrożone, bo po zmianie stron goście byli groźniejsi. Nie potrafili zdobyć jednak bramki, a w końcówce gospodarze przesądzili sprawę.

Skróty video na FootyTube
oraz na 101 Great Goals

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz