niedziela, 1 lutego 2009

24 Gameweek Premier League

Chyba nikt nie chce zająć tego czwartego miejsca. Aston Villa i Arsenal zgodnie zremisowały swoje mecze i straciły po dwa punkty. Chociaż ten pierwszy zespół można rozgrzeszyć. W pierwszej połowie co prawda nie szło im za dobrze, ale po zmianie stron byli wyraźnie lepsi. Nie potrafili tego udokumentować bramką, ale mieli trochę pecha. Zablokowane strzały, wybicia z linii, słupek i ogromne zamieszanie pod bramką Chrisa Kirklanda w kilku sytuacjach, nie przełożyło się na choćby jednego gola. Z drugiej strony gdyby nie Brad Friedel, to pewnie skończyłoby się porażką. Amerykański bramkarz fantastycznie wybronił uderzenie, którego autorem był Maynor Figueroa. Tylko że Villa mimo wszystko powinna strzelić gola. Kto wie, może zabrakło Ashleya Younga. Natomiast Arsenal, cóż jakby to ująć, rozczarował. West Ham był w dobrej formie (cztery zwycięstwa w pięciu meczach), ale różnica w potencjale wyraźnie na korzyść Kanonierów. Nie wiem dlaczego Robin van Persie zaczął mecz na ławce i pojawił się na boisku dopiero w 68 minucie. Jego obecność na boisku była praktycznie niezbędna, bo goście myśleli tylko o obronie. Emmanuel Adebayor miał słabszy dzień i marnował dobre okazje. Nic więc dziwnego, że Arsenal stracił dwa punkty.

Coraz gorsza staje się sytuacja drużyny Portsmouth. Gdy odszedł z klubu Harry Redknapp wszystko zaczęło się sypać. Tylko dwie wygrane w tym czasie, ostatnia 30 listopada i bardzo mało strzelonych bramek. W spotkaniu z Fulham widać było, że problemem jest wykańczanie stwarzanych okazji. Gospodarze oddali cztery strzały, zdobyli trzy bramki. Goście pięć, a tylko jeden gol. Trudno w takich warunkach myśleć o zwycięstwie. Tony Adams ma trudne życie, a presja ciągle się zwiększa. Pozycja w tabeli coraz niższa, strefa spadkowa już jest za progiem. Podejrzewam że jeszcze kilka słabych wyników może kosztować go posadę.

Za to w znakomitej formie jest Manchester United i jego defensywa. Everton jest trudnym rywalem. Przekonała się o tym Chelsea, przekonał Arsenal i Liverpool. Wszystkie te zespoły traciły punkty rywalizując z The Toffees. Czerwone Diabły wyszły zwycięsko, ale nie należy zapominać, że grały na własnym stadionie. Co prawda skończyło się na 1:0 po bramce z karnego, ale po raz kolejny w ostatnich meczach, to mistrz Anglii był tym dominującym zespołem. Jedyna obawa dotyczy momentu, w którym przyszła forma. W końcu dopiero skończył się styczeń i wszystkie najważniejsze mecze jeszcze przed Manchesterem.

Przełamała się, w pewnym stopniu przynajmniej, drużyna Hull. Przed spotkaniem z West Brom byli w dołku. Sześć porażek z rzędu nie jest czymś, co buduje morale zespołu. Obaj menadżerowie przed meczem mówili, że porażka nie wchodzi w grę. Gospodarze z powodu tej serii, goście z powodu pozycji w tabeli. Bardzo często w takiej sytuacji pada remis, który nie satysfakcjonuje nikogo. Dwa razy Hull obejmowało prowadzenie, dwa razy je traciło. To może się zemścić później, bo walka o pozostanie w lidze jest bardzo zacięta. Mogą decydować pojedyncze oczka, a Hull straciło w tym spotkaniu dwa.

Kończąc słówko o Newcastle. Joe Kinnear ma, hmm, nieposłuszny język. Najpierw długi wywód okraszony wulgaryzmami kilka tygodni temu, teraz przekręcenie nazwiska piłkarza. Charles N'Zogbia obraził się za insomnię, zrobioną z jego nazwiska i nie zagra już w klubie. Co prawda można to uznać za sprytną próbę odejścia z drużyny, ale z drugiej strony, menadżer nie znający nazwiska swojego zawodnika? I to jeszcze piłkarza regularnie występującego w pierwszym składzie? Tak troszeczkę to brak szacunku okazany graczowi, ze strony jego szkoleniowca. Na boisku wyniki są mocno średnie. Na razie wiele drużyn walczy o uratowanie statusu pierwszoligowego klubu, ale Newcastle jest w grupie zespołów najbardziej zagrożonych. Fatalna forma w ostatnich kolejkach nie pomaga.

Skróty video na FootyTube
oraz na 101 Great Goals

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz