sobota, 13 grudnia 2008

Walsall 1-2 Millwall

Kojarzy mi się w tym momencie jeden dowcip. Ksiądz stara się wytłumaczyć małemu dziecku pojęciu cudu i mówi:
- Jakbym spadł z dachu i nic by mi się nie stało, to jak to nazwiesz?
- Przypadek.
- A jakbym drugi raz wszedł na dach, znów spadł i nic by mi nie było?
- Szczęście.
- No dobrze, a trzeci raz?
- A to byłoby przyzwyczajenie.

W przypadku Walsall, jeśli chodzi o tracenie bramek w ostatnich minutach, to już musi być przyzwyczajenie. Pechem można wytłumaczyć jedną, może dwie takie bramki. Brakiem koncentracji również podobną ilość. Dzisiaj miał miejsce siódmy taki przypadek, kiedy rywale zdobywają gola w ostatnich minutach meczu. Od czwartego listopada rywale tylko raz nie potrafili zdobyć bramki w końcówce, ale wtedy w ogóle nie potrafili strzelić gola. Widać wyraźnie, że coś szwankuje, a menadżer nie ma za bardzo pomysłu, jak temu zaradzić. Nie mam pojęcia, co on każe ćwiczyć na treningach, ale jak widać nie ma za bardzo efektów. Dodatkowo to był Festive Fun Day, który miał przyciągnąć więcej widzów na trybuny, ale tego efektu też nie udało się osiągnąć. A ci którzy przyszli, zobaczyli kolejną porażkę i kolejny pokaz bezradności menadżera. Oj, święta na Bank's Stadium mogą być gorące.

0:1 Neil Harris 16'
1:1 Alex Nicholls (asysta Michael Ricketts) 28'
1:2 Andy Frampton 89'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz