sobota, 27 grudnia 2008

19 Gameweek Premier League

Półmetek, a na nim rewanż w nieoficjalnym pojedynku o małe mistrzostwo Anglii. Na Emirates wygrała 2:0 Aston Villa, która na swoim stadionie miała powiększyć przewagę nad Arsenalem. Początek meczu potwierdzał przedmeczowe zapowiedzi. Przewaga gospodarzy była wręcz olbrzymia, w pierwszej połowie trzy razy trafili w poprzeczkę, a raz z linii bramkowej piłkę wybijał Bacary Sagna (fantastyczny mecz w jego wykonaniu swoją drogą). Kanonierów praktycznie nie było widać, zrobili jedną akcję, ale zdobyli bramkę. Błąd Nigela Reo-Cokera wykorzystał Denilson i trafił do siatki. Po przerwie Arsenal zaatakował i ukąsił raz jeszcze. Tym razem Abou Diaby wykorzystał fantastyczny rajd Emmanuela Eboue i wydawało się, że na tym skończą się emocje. Villa wydawała się zmęczona i pozbawiona pomysłu na to, jak ugryźć rywala. Jeszcze Robin van Persie trafił w słupek. Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony. William Gallas sfaulował w polu karnym Gabriela Agbonlahora i podarował gospodarzom rzut karny. No a w końcówce swoje pięć minut chwały miał Zat Knight, przesunięty wtedy do ataku. Miał wygrywać główki, a nogą trafił do siatki i zapewnił remis. Fantastyczny mecz, po którym można powiedzieć jedno. Arsenal szans na tytuł nie ma. Podejrzewam że da radę wywalczyć jednak to czwarte miejsce. Aston Villa, jak się nie osłabi w tych dwóch najbliższych okienkach i wzmocni skład, może walczyć o tytuł.
Czołówka bez zmian. Wszyscy wygrali co mieli wygrać i nie było niespodzianek. Widziałem gdzieś określenie szczęśliwe zwycięstwo Man Utd, ale to nieprawda. Oni mają tylu zawodników zdolnych do przesądzenia losów meczu, że jednobramkowa wygrana nie jest czymś szczęśliwym. Taki byłby remis Stoke, które przywitało się właśnie ze strefa spadkową. Nie byli tam od 9 kolejki, ale dół tabeli jest tak wyrównany, że na razie nie ma to znaczenia.
W mocnym stylu wraca do pracy Sam Allardyce. Co prawda jego Blackburn nie wygrało z Sunderlandem, ale miało sporą przewagę na boisku i nieskutecznych napastników. To zdecydowało o wyniku. Chociaż cztery punkty z sześciu zdają się zwiastować pomyślną przyszłość.
Na wzmiankę zasługuje też Manchester City. Wrócił Robinho i od razu skończyło się to wysoką wygraną. To było bardzo potrzebne, bo Citizens wylądowali nawet w strefie spadkowej. A Hull? Bardzo słaby występ, już do przerwy było 4:0. Phil Brown rozmowę z zawodnikami, w przerwie meczu, przeprowadził na boisku, a nie w szatni. Dało to efekt w postaci remisu w drugiej połowie, ale wyniku uratować to nie mogło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz