niedziela, 7 września 2008

Walsall - Leyton Orient 0:2

Z nieba do piekła w tydzień. Może trochę przesadzam, ale po dobrym spotkaniu w poprzedniej kolejce, to miał być kolejny wygrany mecz, tym bardziej że kolejne spotkanie Walsall przed własną publicznością zagra dopiero pod koniec września. Jednocześnie był to Family Fun Day, co zaowocowało lepszą frekwencją, mimo niekorzystnej pogody. Skończyło się porażką. Jeszcze do przerwy utrzymywał się wynik remisowy, ale w drugiej połowie z powodu kontuzji musieli zejść Stephen Hughes i Stephen Roberts. To właśnie po opuszczeniu boiska przez tego drugiego, goście otworzyli wynik meczu. Najpierw Paul Terry (brat tego Johna), a potem Adam Boyd z rzutu karnego (faulował Paul Boertien) w 73 i 80 minucie zapewnili zwycięstwo drużynie rywala. Dziesiąte miejsc w tabeli, siedem punktów to jeszcze nie jest tragedia, ale wracają upiory. Przede wszystkim defensywa, która po raz ostatni zachowała czyste konto 1 marca w meczu z Luton. To zrozumiałe, skoro odeszło dwóch ważnych defensorów, a trzeci odejdzie w styczniu, ale niezrozumiały jest brak wzmocnień. Zwłaszcza na pozycji środkowego obrońcy jest potężna dziura, a jak kontuzję złapie Roberts to jest tragedia. Nie radzi chyba sobie z całą sytuacją Jimmy Mullen, bo często jego zmiany nie pomagają drużynie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz