Beniaminek został obudzony ze swojego pięknego snu. W bardzo bolesny sposób. Wiadomo było, że prędzej czy później Hull City przegra, ale raczej nikt nie spodziewał się czegoś takiego. 0:5 przed własnymi kibicami może mieć bardzo negatywny wpływ na zespół. Najgorsze co się może przytrafić, to utraty wiary we własne możliwości. Wiele zależy od menadżera zespołu, czy uda mu się te wszystkie pesymistyczne myśli, które na pewno opanowały teraz jego zawodników, przegnać gdzieś daleko. Jeśli to się nie uda, to będzie powtórka sytuacji z Derby.
Pozostała dwójka beniaminków też niestety ma na to szansę. Stoke przegrało z Middlesbrough, chociaż gospodarze bardzo mocno starali się podarować punkt rywalom. Zmarnowali rzut karny, strzelili sobie bramkę samobójczą, mimo tego że goście prawie godzinę grali w osłabieniu. Najlepszy rezultat osiągnął West Brom, bo wyjazdowy remis z Boltonem to pierwszy punkt dla tego zespołu w tym sezonie. Dla gospodarzy ten rezultat oznacza stratę dwóch oczek, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Minie trochę czasu, zanim Ebi Smolarek wypożyczony z Racingu, będzie mógł pomóc swojemu nowemu klubowi.
Kończą się chyba również miłe początki Paula Ince'a w nowym klubie. Co prawda porażka 1:4 w Londynie z West Ham jest nieco za wysoka, ale nie można powiedzieć, że to niesprawiedliwy rezultat. Blackburn miało pecha w tym spotkaniu, dwie szybko stracone bramki, gol kontaktowy, kontuzja Roque Santa Cruza (najlepszego napastnika), kontrowersyjna decyzja asystenta arbitra, kiedy Matt Derbyshire zdobył bramkę zaraz po wejściu na boisko i jeszcze niewykorzystany rzut karny. W takich okolicznościach trudno myśleć o punktach. David Moyes i Everton nie ma nawet miłych początków. Dwie porażki w trzech meczach to zdecydowanie za dużo, zwłaszcza że przegrana z Portsmouth była dość wyraźna. Zgodnie z sobotnią tradycją jedenastki nie wykorzystał Yakubu, ale to raczej za wiele by nie zmieniło. Portsmouth, po słabym początku sezonu, w końcu się przełamało i teraz powinno już być tylko lepiej. Trudno to samo powiedzieć o Evertonie, który po dwóch dobrych sezonach, teraz natrafił na dość poważną obniżkę formy.
W niedzielę głównym wydarzeniem były derby Londynu. Wbrew pozorom dobre spotkanie dla Tottenhamu, bo jak się przełamać, to czemu nie na Stamford Bridge? W pewnym sensie to się udało, w końcu punkt na tym stadionie ma swoją wagę. Rok temu była porażka, co ciekawe pierwszą bramkę też strzelił Juliano Belletti, więc widać że jest pewien postęp. Chelsea powinna to wygrać, tym bardziej że walczy o mistrzostwo, a ostatni sezon pokazał, że może decydować każdy punkcik. Luiz Felipe Scolari zaczął fantastycznie, drugi mecz był słabszy, ale Wigan jest dobrze zorganizowane i trudne do złamania, ale trzeci mecz to taki pierwszy poważny cień na tym obrazku.
Szansy na zostanie samodzielnym liderem nie wykorzystał Liverpool. Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz The Reds byli na pierwszej pozycji i uciekali, a nie gonili. W ostatnich latach Liverpool dobrze sobie radził na stadionie Aston Villi, więc można było mieć nadzieję na zwycięstwo. Niestety obie drużyny myślały raczej o tym, żeby nie przegrać, a nie żeby zwyciężyć. Dodatkowo kontuzje Stevena Gerrarda (o tym było wiadomo już wcześniej) i Fernando Torresa (w trakcie meczu) mocno ograniczyły możliwość zdobycia bramki. Wygrał natomiast i chyba ostatecznie już się przełamał Manchester City. Sezon zaczął się od porażek u siebie z FC Midtjylland i wyjazdowej z Villą, ale potem coś drgnęło czego najlepszym dowodem jest pokonanie Sunderlandu na jego stadionie. Bardzo udany powrót do klubu zaliczył Shaun Wright-Philips, który ostatnio marnował się w Chelsea. Trzecie miejsce w tabeli, po trzech kolejkach, jest naprawdę dobrym prognostykiem na przyszłość.
Teraz Premier League ma przerwę na mecze reprezentacji. Powrót za dwa tygodnie i ciekawie zapowiadające się mecze. Liverpool - Manchester United i Manchester City - Chelsea. Pierwszy bratobójczy pojedynek wielkiej czwórki i chyba ten najciekawszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz