wtorek, 18 września 2007

6 Gameweek

Kolejki rozgrywane po spotkaniach reprezentacji zawsze mogą zakończyć się jakąś niespodzianką, w końcu zawodnicy różnie reagują na spotkania kadry. W tej serii spotkań dwa zespoły wielkiej czwórki pogubiły punkty. Chelsea zremisowała z Blackburn 0:0 i to jest wynik, który można uznać za niespodziankę. Zdaję sobie sprawę, że druzyny Blackburn się nie docenia, ale to jest bardzo silny zespół, w każdym spotkaniu walczący o zwycięstwo. Ma kilku ciekawych graczy i w innych ligach mógłby spokojnie walczyć o puchary, a nawet o UCL. W Anglii, ze względu na zatłoczenie silnymi drużynami, Blackburn znajduje się w środku tabeli, ale potrafi urwać punkty faworytom. Nieważne czy ten gol dla Chelsea, który nie został uznany, był zdobyty prawidłowo czy nie, londyńczycy bez Lamparda i Drogby nie mają czym strzelać. Liverpool osiągnął taki sam wynik na Fratton Park, głównie dzięki Pepe Reinie, który obronił rzut karny. Potknięcia tych dwóch drużyn wykorzystały Man Utd i Arsenal, wygrywając swoje spotkania. Czerwone Diabły znów 1:0 pokonały swojego rywala, ale wyjazdowe zwycięstwo z Evertonem jest bardzo cenne. Arsenal natomiast stoczył bardzo ciekawy i emocjonujący pojedynek w derbach stolicy z Tottenhamem. Gospodarze pierwsi strzelili bramkę, po tym jak Gareth Bale popisał się fantastycznym strzałem z rzutu wolnego, ale to goście prezentowali się lepiej. Na gola musieli jednak czekać aż do 65 minuty, ale współpraca Emmanuela Adebayora i Cesca Fabregasa zakończyła się strzeleniem trzech bramek. Tottenham sprawiał wrażenie drużyny nie mającej za bardzo czym straszyć, a Arsenal grał naprawdę dobre spotkanie. To miał być taki symboliczny mecz, w którym Tottenham potwierdzi, że należy mu się miejsce dające prawo gry w UCL, właśnie kosztem Arsenalu. Jednak po sześciu kolejkach Kanonierzy mają dziewięć punktów przewagi nad rywalami, a dodatkowo jeszcze jedno zaległe spotkanie. Nie wyobrażam sobie w tym momencie, że Tottenham da radę włączyć się do walki o pierwszą czwórkę, mimo że to dopiero początek sezonu, straty są już zbyt duże.
Coraz bardziej obsuwa się w tabeli Bolton, przegrywając tym razem z Birmingham na wyjeździe. Kłusaki wygrały tylko jedno spotkanie, z także będącym nisko zespołem Reading i coraz bardziej widać, co znaczył dla klubu były menadżer, Sam Allardyce. Coraz bardziej się obawiam, że Bolton spadnie z ligi, bo dwóch beniaminków radzi sobie na razie bardzo dobrze, a reszta drużyn z dołu tabeli będąca nad kreską, sprawia wrażenie mających dużo większy potencjał. Tottenham musi w końcu zaskoczyć, Fulham radzi sobie coraz lepiej, a Portsmouth grało już z całą wielką czwórką, więc ich pozycja w tabeli to pewne przekłamanie. Skoro już padło nazwisko obecnego menadżera Newcastle, to w poniedziałek można było obejrzeć spotkanie Srok z beniaminkiem w Derby. Rozumiem że gospodarze grali ostrożnie, z nastawieniem na defensywę i z pewną nieporadnością w ataku. Co mnie zaskoczyło to fakt, że goście starali się grać podobnie. Niemoc w ofensywie, błąd w defensywie, zatrzęsienie prostych błędów (od niecelnych podań, do kłopotów z opanowaniem piłki) i pierwsze zwycięstwo Baranów w sezonie stało się faktem. Na razie to nie pomaga za bardzo w tabeli, bo zespół z ostatniego przesunął się na przedostatnie miejsce (symboliczną czerwoną latarnię przekazując właśnie Boltonowi), ale to jest jakiś delikatny powód do radości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz