czwartek, 17 maja 2012

Kenny Dalglish zwolniony


Tradycyjnie po sezonie jest wiele tematów, do których chciałbym się odnieść, ale ciągle pojawiają się nowe. Na przykład zwalnianie menedżerów. W przypadku Aston Villi to było zrozumiałe, bo zatrudnienie Alexa McLeisha się nie sprawdziło. Ale Liverpool i Kenny Dalglish?

Wydawało się, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Ktoś dla kogo Liverpool FC nie jest tylko kolejnym zespołem w CV, ale częścią serca i duszy. Chociaż ten sezon był trudny. W pucharach krajowych było można powiedzieć bardzo dobrze, bo zwycięstwo w Pucharze Ligi i finał Pucharu Anglii można uznać za sukces. Poprzedni miał miejsce w 2006 roku, a dla takiego klubu to wieczność. Jednak w lidze ... chyba nie można tego ubrać w słowa. Porażka taka dość prestiżowa, czyli zakończenie sezonu poniżej Evertonu. Brak miejsca dającego Ligę Mistrzów, ale o to byłoby bardzo trudno. No i zamieszanie na linii Luis Suarez - Patrice Evra. I menedżer, i klub, dziwnie się wtedy zachowywali. Nie chcę tutaj rozstrzygać, czy powinno się to zakończyć taką karą dla Suareza, ale słowo negro może źle się kojarzyć. Samo słowo znaczy po prostu czarny, ale użyte w tym kontekście raczej zostanie uznane za próbę rasistowskiego ataku na innego zawodnika. W tym całym dochodzeniu o opinię pytano ekspertów języka hiszpańskiego i dla nich było oczywiste, że użycie tych słów obrażało zawodnika. Dlatego solidaryzowanie się z Suarezem przez zawodników Liverpoolu było dość niezrozumiałe. Mnie osobiście zdziwiło, że menedżer w jakiś sposób to zaakceptował. Ale to i tak mały problem. Kontuzje, nieudane transfery, no i też brak umiejętności odpowiedniego zmobilizowania zawodników. Zdecydowanie za często The Reds grali poniżej poziomu swoich możliwości. 

Tylko że osobiście dałbym drugą szansę menedżerowi. Gdyby każdy klub zwalniał swojego trenera po takim sezonie, to nie wygrałby niczego. Walka o miejsce dające prawo gry w Lidze Mistrzów jest bardzo trudna, bo o cztery pozycje rywalizuje tak właściwie osiem, a nawet więcej zespołów. Za rok, niezależnie kto zostanie nowym menedżerem, trzeba będzie nawiązać walkę z Manchesterami (a tutaj nie widzę szans), Newcastle (bo oni raczej się wzmocnią), Chelsea (finał będzie najprawdopodobniej ostatni, ale o czwórkę będą walczyć), Evertonem (a jak tym razem uda im się trafić z formą od początku i utrzymają ją do końca), czy z Arsenalem (niezależnie od tego, jakie będą zmiany w składzie). Tak więc mimo lepszego sezonu, może się on zakończyć na szóstym miejscu i Ligi Mistrzów znów nie będzie.

Wiele będzie zależeć od następcy i na pewno klub już sprawdza, z kim może rozmawiać. Realistycznie patrząc może być powrót Rafy Beniteza (jego przygoda z Interem się nie udała, delikatnie mówiąc), albo zatrudnienie kogoś nowego. W prasie pada nazwisko Roberto Martineza, ale nie wiem, czy zrezygnuje on z Wigan. W końcu prezes mu zaufał, a on odpłacił się fantastycznym finiszem sezonu. Chyba będzie chciał dalej budować pozycję obecnego zespołu. Jest oczywiście Pep Guardiola, ale nie sądzę, że to realne. Jest też Frank Rijkaard, który kiedyś miał podobne wyzwanie w Barcelonie i poradził sobie bardzo dobrze, a przebudowa składu dawała efekty jeszcze w poprzednim roku. W zatrudnienie Brendana Rodgersa, czy Paula Lamberta, nie wierzę. Pamięć o Royu Hodgsonie jest zbyt świeża, żeby ryzykować jeszcze raz. To samo może dyskwalifikować też wspomnianego już Martineza, a to oznacza, że na placu zostaje tylko Benitez tak właściwie. Jedynie czas pokaże, czy to się potwierdzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz