poniedziałek, 27 lutego 2012

26 Gameweek Premier League


Derby. To jedno krótkie słowo niesie w sobie tyle emocji. Ten sam poziom ligowy, to samo miasto bądź województwo (a czasami dzielnica) jednak reszta jest już inna. W tej kolejce spotkały się dwie londyńskie drużyny. Nie mówię tutaj o meczu QPR z Fulham, chociaż może powinienem. W końcu spotkanie Arsenalu z Tottenhamem nie zapowiadało się jakoś ekscytująco. Nie po dwóch porażkach Kanonierów.
Podtrzymując tę tradycję Arsenal zaczął od straty dwóch bramek. Druga bramka dla Spurs budzi kontrowersje. Gareth Bale nie było moim zdaniem faulowany. Nie wiem na co liczył Walijczyk. Na czerwoną kartkę dla zawodnika Arsenalu? Kanonierzy zmazali ten błąd (dużej winy arbitra w tym jednak nie ma, bo z jego perspektywy wyglądało to na faul; dopiero teraz zostanie przyklejona do zawodnika etykietka symulanta, bo sędziowie widzieli co się stało), ale nie można zapomnieć o przyczynach wyniku. Niestety dla Tottenhamu to oni przegrali ten mecz. Zaczynając od menedżera, który bardziej już chyba myśli o kadrze. To musi mieć wpływ na piłkarzy, jak codziennie słyszą Harry for England. Może dlatego szkoleniowiec zdecydował się na wydanie otwartej wojny Kanonierom na ich stadionie. Dwójka środkowych pomocników to było samobójstwo, a dobry początek tylko zniekształcił obraz meczu. W 30 minucie meczu miało miejsce wydarzenie, o którym niewiele się mówi, ale które miało duże znaczenie. Dwóch środkowych pomocników Spurs, Luka Modrić i Scott Parker ogląda żółte kartki. No jeszcze Anglik za faul, ale Chorwat za pretensje do arbitra. Od tego momentu coraz wyraźniej widać było przewagę Arsenalu. Co prawda był drugi gol dla gości, ale te chmury burzowe już się gromadziły nad głowami piłkarzy Tottenhamu. Jeszcze była szansa na trzeciego gola, ale Bale tym razem zdecydował się kończyć sam akcję, a nie odgrywać do niepilnowanego kolegi. Potem błędy w defensywie. Bacary Sagna miał jakieś dwie wieczności w polu karnym, zanim ktoś się nim zainteresował. Niby przewagę mieli piłkarze gości. Ich było siedmiu we własnym polu karnym, bramkarz ósmy. Graczy gospodarzy było tylko czterech, ale strzelca bramki nikt nie krył. Drugi gol to za krótkie wybicie piłki z własnego pola karnego. No i Robin Van Persie był tak właściwie sam. Strzał był cudowny, ale brakowało defensywnego pomocnika, który nie pozwoliłby na jego oddanie. Trzeci gol to kolejny błąd, bo nikt się nie cofnął za Tomasem Rosickym. Było pięciu atakujących graczy gospodarzy i tylko czterech obrońców. Przed czwartym golem Theo Walcott ostrzegł rywali, co może zrobić. Jego strzał minął bramkę o włos. Wniosków nie wyciągnięto, bo przy czwartej bramce nikt się tak właściwie nie cofnął za Anglikiem. Piąty gol to nieudana pułapka ofsajdowa. Trudno popełniając takie błędy myśleć o punktach. Przegrał przede wszystkim menedżer. Gdyby po dwubramkowym prowadzeniu Tottenham uspokoił grę i zaczął kontrować, broniąc już tylko wyniku, byłoby inaczej. A przed drużyną trudne mecze klik. Manchester United, Everton na wyjeździe, Stoke u siebie to bardzo niewdzięczny rywal, a Chelsea to kolejne derby. Zero punktów? Całkiem możliwe. Tak jak rok temu kryzys Arsenalu zaczął się od porażki w finale Pucharu Ligi, tak klęska w meczu ligowym na Emirates może zacząć kryzys w Tottenhamie. Jeszcze przed rezygnacją Fabio Capello nic nie zapowiadało tak nerwowych momentów dla Tottenhamu. Dziesięć punktów przewagi to był bezpieczny dystans na tyle, że można było grać na remisy. Teraz jednak wszystko się może rozsypać. 

Ciekawie wygląda też walka w dole tabeli. Wydawało mi się, że QPR zapewni sobie spokojnie pozostanie w lidze. Cztery punkty z sześciu spotkań muszą jednak niepokoić. Patrząc na to jakie mecze czekają zespół, to aż strach się bać klik. Tych punktów może być mało. Czyżby nowe transfery zaburzyły harmonię w szatni? Jeśli tak, to klub czeka naprawdę trudne wyzwanie. 

Zakończę na Wolverhampton. Po fiasku znalezienia nowego menedżera (lista nazwisk kto odmówił, jest całkiem spora), został nim Terry Connor. Poprzednio asystent Micka McCarthy’ego. Do przerwy meczu z Newcastle wydawało się, że ta praca przerasta trenera. Po przerwie jednak piłkarze Wolves wzięli się do pracy, a zawodnicy Newcastle chyba sobie odpuścili już mecz. Jednak ten remis nie sprawia, że walka o pozostanie w lidze już jest zakończona. Nic dziwnego, że tak wielu menedżerów nie chciało pracować w klubie. Na pewno nowego trenera czeka wyzwanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz