poniedziałek, 31 października 2011

10 Gameweek Premier League



Tak tak, derby. Wiem. Zacznę jednak od innego meczu, w którym decyzje arbitra skrzywdziły pewnego menadżera. Steve Kean nie cieszy się poparciem fanów, a protesty przeciwko jego obecności na stanowisku menadżera Blackburn towarzyszą mu prawie od początku sezonu. W tej kolejce było blisko drugiej wygranej w tym sezonie, bo Norwich jeszcze 10 minut przed końcem miało dwie bramki straty. Tylko potem posypały się nieszczęśliwe wypadki. Bramka na 2-3 to po prostu pech. Piłka dwa razy odbijała się od graczy Blackburn, aż w końcu Paul Robinson był bezradny i musiał skapitulować. Natomiast bramki na 3-3 nie powinno być, bo nie powinno być rzutu karnego. Steven Nzonzi był faulowany we własnym polu karnym, a zagranie piłki ręką było w 100% przypadkowe. Nie powinno się dyktować jedenastek za takie coś. Nie wiem więc dlaczego podyktował ją Anthony Taylor. Dlatego szkoda punktów, które stracił zespół Blackburn. Menadżer pracuje nad zespołem i jest on zdolny do osiągania wyników, ale jak trafiają się takie decyzje, to podejrzewam, że to bardzo boli. Na pocieszenie Blackburn opuściło ostatnie miejsce w tabeli.

Teraz tę mało zaszczytną pozycję dzierży Wigan. Nic dziwnego, skoro ostatnie zwycięstwo miało miejsce pod koniec sierpnia. Od tej pory widzieliśmy siedem porażek, a rywale w tabeli uciekają coraz szybciej. Zespołowi brakuje przede wszystkim napastnika. Sześć bramek od początku sezonu to o wiele za mało, żeby myśleć o skutecznej walce o pozostanie w lidze. Tym bardziej, że defensywa nie zachowuje czystych kont. Dlatego obawiałbym się na miejscu fanów zespołu, bo niemal wszystko wskazuje na to, że zespół spadnie.

Komplet zespołów na miejscach spadkowych uzupełnia Bolton. Przyznam się, że jestem troszeczkę zaskoczony, bo nie spodziewałem się takich słabych rezultatów. Drużynie czegoś brakuje, a menadżer chyba też nie zna odpowiedzi jak sobie z tym poradzić. Na dziesięć spotkań wygrali tylko dwa, a to o wiele za mało, żeby myśleć o utrzymaniu się.

Na górze tabeli bez zmian. Zastanawiało mnie jak wypadnie Manchester City i dobrze przeczuwałem, że następny mecz ligowy może być wyzwaniem. Wolverhampton nie przyjechał grać w piłkę. Przyjechał po to, żeby się bronić, bronić i jeszcze raz bronić. Nie zaparkował tylko jednego autobusu w bramce, a zrobił tam zajezdnię. Może gdyby nie błąd bramkarza (Wayne Hennessey popełnił taką głupią pomyłkę, która tak właściwie kosztowała zespół jakiekolwiek szanse na punkty), to udałoby się coś wywalczyć z tego meczu. To nowe doświadczenia dla Citizens, z którymi będzie musiał sobie poradzić zespół. Już nikt nie przyjedzie na ich stadion po to, żeby grać w piłkę. Zespoły będą przyjeżdżać nastawione maksymalnie na defensywę, a sforsowanie takiego bloku obronnego będzie wyzwaniem. Dlatego ta liga jest tak ciekawa.

Kończę na derbach Londynu, tych dużych derbach Londynu. Dla kibica neutralnego to był fantastyczny mecz. Osiem bramek, zwroty akcji, kontrowersyjne momenty, po prostu palce lizać. Dla kibica Arsenalu święto. Wygrana w takim meczu pozwala zapomnieć o słabym początku sezonu, a jednocześnie nie dostrzegać tego całego bałaganu we własnej defensywie. Kibic Chelsea natomiast może zacząć się zastanawiać, co poszło nie tak. Bramka w 14 minucie powinna ustawić mecz. Gospodarze nie powinni pozwolić Kanonierom na zaczerpnięcie oddechu. Pamiętamy przecież co zaszczepił w zespole Jose Mourinho. Umiejętność wysysania powietrza z płuc rywala. Pozbawiania go miejsca na boisku i czasu na zastanawianie się co może na nim zrobić. Gdyby Portugalczyk był dalej menadżerem Chelsea, to The Blues wygraliby ten mecz. Andre Villas-Boas (w skrócie AVB) to jednak nie Mourinho. Przeskoczenie z Porto do Chelsea jest trudne, bo wymaga opracowania nowego planu na wygrywanie. To jest inna piaskownica i inne zabawki. Stare sposoby mogą nie działać. W Portugalii Porto mogło mieć zawodników, którzy przerastają całą ligę. W Londynie o to trudniej, nie mówiąc już o zespołach z Manchesteru. Dlatego jak spotykają się dwa zespoły grające tak nieporadnie w defensywie, to wynik wydaje się zrozumiały. Słaby mecz defensywy Chelsea, w której chyba tylko Ashley Cole nie zszedł poniżej swojego poziomu. Niezbyt udany mecz pomocników, a o napastnikach może nie będę mówić. Arsenal na tym tle wyglądał świetnie, ale każdy rywal już wie, że wystarczy powstrzymać Robina Van Persiego i nie ma Kanonierów. To nawet chyba większa zależność niż od Thierry Henry'ego swego czasu. Dlatego nie wyciągałbym z tego meczu daleko idących wniosków. Arsenalowi z taką grą defensywną bardzo trudno będzie włączyć się do walki o wysokie miejsca w tabeli, a Arsene Wenger powinien chuchać i dmuchać, żeby jego holenderski talizman pozostał zdrowy i nie stracił formy. Chelsea natomiast czeka bardzo poważne wyzwanie. Takie mecze pokazują, że zespół trzeba budować od nowa. Zaczynając od bramki na ataku kończąc. Tylko kto będzie to robił. AVB? To jest zagadka.

Terminarz: Strona BBC
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz