poniedziałek, 22 sierpnia 2011

2 Gameweek Premier League


Pierwszy z serii klasyków okazał się być letni. Nie tylko z uwagi na porę rozgrywania, ale jakoś nie porwał mnie emocjami. Liverpool od samego początku miał przewagę. Groźniejsze akcje, groźniejsze strzały, takie wrażenie, że piłkarze wiedzą, co mają robić na boisku. Można to odebrać jako pewność siebie. Arsenalowi tego brakowało, a jeśli dodamy do tego kontuzje, to widać, jak krótka jest ta kołdra. The Reds cierpliwie czekali na moment, kiedy monolit defensywy gospodarzy się rozsypie i doczekali się tego po czerwonej kartce dla Emmanuela Frimponga. Swoją drogą kartka strasznie głupia, tak po prostu można to określić. Samo wejście nakładką zasługiwało na pomarańczową kartkę, widziałem już piłkarzy, którzy po czymś takim opuszczali boisko. Frimpong miał jednak już żółtą kartką, więc nie mógł tak się zachować. Jeszcze gdyby pierwsze upomnienie było za jakiś faul taktyczny, potrzebny drużynie. Nie. To była scysja przy linii bocznej o to, kto ma wyrzucać piłkę z autu. W ósmej minucie meczu. Jednak nie zawsze czerwona kartka skazuje zespół na porażkę. Tutaj decydujące były zmiany. Dwóch doświadczonych graczy Liverpoolu i kolejna młoda nadzieja w Arsenalu. To nie mogło się udać. Jestem pełen obaw, jak zakończy się wyjazd do Udinese. Tym bardziej, że piłkarze sprawiają wrażenie, że są bez formy. Na przykład Andrij Arszawin. Piłka go zupełnie nie słuchała na boisku, a błędami w przyjęciu można obdzielić kilka spotkań. Brak umiejętności? Nie, myślę, że to coś w psychice, na co mają wpływ wydarzenia w szatni.

Podobna sytuacja do tej z Fernando Torresem. Takie mam wrażenie, bo nie mogę mieć pewności, że to jest zawodnik, który jak tlenu potrzebuje zaufania. Ze strony partnerów w zespole, ze strony trenera, wreszcie ze strony kibiców i samego klubu. W Chelsea chyba tego nie ma. Dlatego nie strzela bramek. Sam klub na razie nie zachwyca. Jakoś nie przypominam sobie takiego błędu w defensywie, jaki popełnił Alex. Gdyby Chelsea po pierwszej połowie przegrywała dwiema bramkami, to nie mogłaby mieć pretensji do nikogo. Nie wiem jak będą wyglądać mecze z naprawdę silnymi zespołami, ale na razie nie zapowiada się to dobrze. Zryw w drugiej połowie dał trzy punkty, ale jak mam być szczery, to nie daje to optymistycznych prognoz na przyszłość.

O optymizmie może za to mówić Manchester City. W poprzednim sezonie ta drużyna miała przede wszystkim żelazną defensywę. W tym menadżer zmienił pewne klocki, właściciele dokupili nowe i mamy bardzo mocny potencjał w ofensywie. David Silva, Edin Dzeko, Sergio Aguero, James Milner, z ławki wchodzący Adam Johnson i Carlos Tevez, a jest przecież jeszcze Yaya Toure, czy Gareth Barry. Ci zawodnicy mogą każdą defensywę w lidze obrócić w drzazgi. Bolton naprawdę nie grał źle, ale nie był w stanie przeciwstawić się takiej przewadze rywala. Gdyby tylko Aguero miał lepiej nastawiony celownik, to równie dobrze skończyłoby się kolejnym zwycięstwem kilkoma bramkami. Na razie wydaje się, że jedynym rywalem, który może powstrzymać The Citizens, są oni sami.

Terminarz: Strona BBC
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz