poniedziałek, 20 września 2010

5 Gameweek Premier League

Spotkania Manchesteru United z Liverpoolem praktycznie zawsze kreują nam bohaterów. Czasami negatywnych, czasami pozytywnych. Tym razem nagłówki gazet ukradł dla siebie Dymitar Berbatow strzelający trzy bramki i przesądzający wynik meczu. Liverpool był zespołem słabszym od rywala. Co prawda na bramkę musieliśmy czekać prawie do przerwy, ale pierwszy gol Berbatowa i błąd defensywy The Reds (kto ustawił Torresa jako tego, który krył Bułgara) wynagrodził nam w pewnym sensie czekanie. Drugi gol zapowiadał spokojną końcówkę meczu. Goście jednak dostali prezent od losu. Głupi faul w polu karnym, bezbłędny Gerrard, a potem znów bohater dwóch ostatnich akcji, Torres, był faulowany, a rzut wolny wykorzystał Gerrard. Wydawało się, że wróciły koszmary z Goodison Park. Jednak Berbatow uratował sytuację. Inny wynik niż wygrana gospodarzy byłby, w tym meczu, niesprawiedliwy. Przewaga Manchesteru była bardzo wyraźna, a mając takiego napastnika można pomału ściągać ten worek z odpowiedzialnością Wayne'a Rooneya.
O kolejnej wygranej Chelsea chyba nie co pisać. Dopiero teraz londyński zespół czekają poważniejsi rywale i zobaczymy, jak mocny jest to zespół. Ciekawiej chyba pisać o Arsenalu. Kanonierów dopadły zmory z poprzedniego sezonu. Kontuzja Cesca Fabregasa (na razie nie wiadomo, jak poważna; możliwe, że dwa tygodnie), niewykorzystany karny, czerwona kartka, no i wyrównanie gości głęboko w doliczonym czasie gry. Mi się szczerze mówiąc nie podobają komentarze menadżera Arsenalu. Nie kto inny jak jego gracze ponoszą odpowiedzialność za przedwczesne dopisanie sobie trzech punktów i uznanie, że mecz jest wygrany. Jak się nie wykorzystuje dodatkowo karnego, to nie można mieć pretensje do arbitra. W końcu to były sekundy, bo gol Darrena Benta padł czternaście sekund po upływie doliczonego czasu gry. Nigdy nie miałbym pretensji do arbitra w takiej sytuacji. Zresztą Arsenal powinien prowadzić wtedy dwiema bramkami, więc większe pretensje powinny być do niefortunnego wykonawcy rzutu karnego.
No ale dość o Arsenalu. Teraz słówko o Newcastle. Można powiedzieć, że jak na beniaminka, to radzą sobie świetnie. W meczu z Evertonem pokazali bardzo zaangażowaną, zdyscyplinowaną, szczęśliwą (oj te niektóre okazje The Toffees mogą się śnić nocami) i mającą bardzo dobrego gracza drużynę. Hatem Ben Arfa zrobił cudowną akcję i strzelił gola praktycznie z niczego. Everton po raz kolejny jest bez formy na początku sezonu i dziwi mnie, że David Moyes nie zmienia czegoś w przygotowaniach. W końcu to w nich tkwi problem.
Ciekawe w lidze jest również to, że na razie trudno wyłonić zespół do spadku. West Ham się pozbiera prędzej czy później. Everton na pewno wydostanie się wkrótce ze strefy spadkowej. Martwiłbym się o Wigan, bo jak na razie im chyba najbliżej do spadku. Jedna sensacyjna wygrana z Tottenhamem nie uratuje sezonu. Jednak teraz czekają ich mecze, które najprawdopodobniej zdecydują co dalej. Nie będziemy się nudzić, to jest pewne.

Terminarz: Strona BBC
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz