czwartek, 3 czerwca 2010

Liverpool bez Rafy

Przyznam się, że nie tego się spodziewałem pisząc wcześniej o głośnym zakupie przed MŚ w RPA. W końcu to nie jest kupno piłkarza, a odejście menadżera który, jakby to ująć oględnie, nie rzucił Premier League na kolana. Początek jego pracy zdawał się zapowiadać, że The Reds nie mogli wybrać lepiej. Nowy impuls pozwolił wygrać Ligę Mistrzów po meczu, który na stałe wdarł się do annałów europejskiej piłki. Kolejny sezon to triumf w FA Cup i dalsza przebudowa składu. Potem mieliśmy kolejny finał w Lidze Mistrzów, tylko tym razem zakończony rewanżem Milanu. Następny sezon to dalsza przebudowa składu i brak jakiegokolwiek trofeum. Tylko że zaczęła się przepychanka z właścicielami klubu i to na pewno miało wpływ na zespół. Następny sezon to jak się okazało później łabędzi śpiew Liverpoolu Rafy Beniteza. Drugie miejsce w lidze było zaskoczeniem. Walka o tytuł z Manchesterem United też. Jednak następny sezon to już katastrofa. Nieudane transfery (Alberto Aquilani wręcz bije po oczach) i katastrofa w lidze, bo tak można określić siódme miejsce. To przecież oznacza, że The Reds nie zagrają w lukratywnej Lidze Mistrzów.
Trudno też ocenić całościowo pracę Hiszpana. Z jednej strony wywalczone trofea. Z drugiej zastanawiające jest to, że w cztery sezony rozmontowany został zespół, który wygrał Ligę Mistrzów. Następcy sprzedanych zawodników nie mieli takiego wpływu na grę, jakiego spodziewał się pewnie Hiszpan. Był co prawda Fernando Torres, ale to spowodowało, że The Reds stali się zespołem dwóch graczy, którzy jak są w formie, to potrafią wygrać każdy mecz, a jak są bez formy, to jest źle. Nie było też widać za bardzo następcy Stevena Gerrarda, w sensie wychowanka, który ma klub w sercu.
Oczywiście można się tłumaczyć skąpstwem właścicieli. Tylko że Liverpool z Rafą wydał na graczy duże pieniądze. Może gdyby były wydawane troszeczkę rozsądniej, to miałoby to lepszy efekt. Hiszpan nie zbudował składu mogącego wydać walkę tym najlepszym. A to dowodzi jednej ważnej rzeczy. Menadżer nie potrafił zbudować drużyny. Zamiast dodawać co roku kolejne ważne ogniwo, wymieniano zbyt wiele elementów.
Ciekawe też, czy to oznacza, że problemy Liverpoolu są poważniejsze niż mogłoby się to wydawać. Nowy menadżer, niezależnie od tego kto nim będzie, będzie musiał pogodzić sprzeczne interesy. Z jednej strony trzeba wzmocnić skład, zdjąć trochę ciężaru z pleców atutowej dwójki. Z drugiej nie ma na to pieniędzy. The Reds mają złą sytuację finansową. Właścicieli którzy chcą sprzedać klub. W takich warunkach trudno budować przyszłość. Oczywiście można sprzedać dwóch kluczowych zawodników. Tylko kto wtedy będzie grał w klubie, który nie ma żadnych szans na trofea? Liverpool dotarł do ściany i nie wiadomo co dalej. Nowy właściciel, gotowy wydać duże pieniądze to rozwiązałoby problemy. Tylko że takich właścicieli można spotkać równie często, jak lód na Saharze ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz