Alan Curbishley zrezygnował z pracy w West Ham. Z reguły to jest zakamuflowana forma zwolnienia z pracy, ale w tym przypadku menadżer chyba faktycznie sam odszedł z klubu. Klubu który ma kłopoty finansowe. Obecność w Premier League niesie ze sobą wiele korzyści, ale czasami lepiej jest spaść i zacząć od nowa, niż zostać za wszelką cenę. Londyński klub stanął na skraju przepaści w sezonie 2006/2007. Carlos Tévez i Javier Mascherano mieli zwiastować nowe, lepsze czasy, a skończyło się dramatyczną walką na boisku i poza nim, żeby zostać w lidze. Ściągnięto wtedy wielu graczy, którym zaproponowano wysokie kontrakty, a sukcesem jest jedynie utrzymanie się. W następnym sezonie West Ham miał walczyć o puchary, ale nic z tego nie wyszło. Nie można zapominać, że wielu zawodników przez długi okres pauzowało z powodu kontuzji, ale niestety wydatki rosły. Ocenia się, że klub wydaje około £50m rocznie na pensje zawodników, a w takich warunkach trudno o stabilność finansową. Czarę goryczy przelały działania na rynku transferowym, dokładniej dwa transfery z ostatnich dni. George McCartney i Anton Ferdinand odeszli z klubu, wydaje się bez zgody, może nawet bez wiedzy menadżera. Nie chciałbym jednak bronić do końca Curbisleya. To w końcu on sprowadzał zawodników, którzy teraz tak mocno wpływają na budżet płacowy. To nie jest czysty konflikt między dobrym trenerem, a złymi działaczami. Tym bardziej że prezes klubu Bjorgolfur Gudmundsson zapowiedział, że trzeba ograniczyć wydatki i zainwestować w infrastrukturę treningową i zaplecze medyczne. Moim zdaniem to dużo ważniejsze w tym momencie, bo ilość kontuzji wśród graczy Młotów była zatrważająca. Jeśli menadżer nie potrafił się z tym pogodzić i działać w takich warunkach, to faktycznie lepiej, że obie strony się rozstały.
Drugim klubem, który obecnie przeżywa poważne zamieszanie, jest Newcastle. Całkiem udany początek sezonu, ale potem zaczęła się szopka. Keevin Keegan zwolniony? Nie. Odszedł sam? Też nie. Teraz mamy stan dziwnego zawieszenia, w którym teoretycznie menadżerem dalej jest Keegan, ale nie wiadomo jak długo. Na razie zarząd i menadżer prowadzą dyskusje, które określą kto tak naprawdę ma władzę i jak wielką. Relacje między właścicielem klubu, którym jest Mike Ashley, a menadżerem nie są dobre i ten konflikt raczej ich nie naprawi. Pogodzenie się z Keegenem oznacza, że przejmie on kontrolę nad działaniami transferowymi, odejście Dennisa Wise'a który jest człowiekiem prezesa, kilka innych zmian na stanowiskach dyrektorskich. Jednocześnie Keegan będzie miał jeszcze mocniejszą pozycję wśród zawodników i kibiców, a tego może nie zaakceptować Ashley. Trudno mi znaleźć rozwiązanie, które zadowoli obie strony, a które wyjdzie jeszcze na korzyść Newcastle. Wydaje się, że na razie wszystko zmierza tam w złym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz