Oficjalnie we wtorek, ale to już jest pewne, że następcą Marka Hughesa będzie Paul Ince. Pierwsze wrażenie - ależ ryzykowana decyzja. Ince był bardzo dobrym zawodnikiem (Manchester United, Inter, Liverpool robią duże wrażenie), kapitanem reprezentacji Anglii, ale szkoleniowcem został zaledwie dwa lata temu. Zaczynał jako grający trener w Swindon Town i to nie jako ten pierwszy szkoleniowiec. Pierwszym klubem, który samodzielnie prowadził było Macclesfield Town. Odniósł tam pierwszy menadżerski sukces, utrzymał klub w League Two. Z pierwszymi poważnymi sukcesami związana jest jednak praca w Milton Keynes Dons. Wygranie ligi (znów League Two) i triumf w Football League Trophy to niezły dorobek jak na zaczynającego pracę szkoleniowca. Potem kariera menadżerska doznała potężnego przyspieszenia, bo prowadzenie Blackburn oznacza awans z czwartej do pierwszej ligi.
Mimo wszystko nie da się ukryć, że Blackburn bardzo ryzykuje. To jest podobna sytuacja jak z Charltonem, czy Boltonem. Pracujący przez kilka lat menadżer odchodzi do innego klubu, a po jego zwolnieniu okazuje się, że klub osiągał wyniki dużo lepsze niż realne możliwości. Ince nie ma praktycznie żadnego doświadczenia z pracą na takim szczeblu i w tak silnej lidze. Hughes, dla którego Blackburn także było pierwszym klubem w karierze trenerskiej, ale wcześniej prowadził reprezentację Walii i udoskonalał warsztat trenerski. Ince nie ma Uefa Pro Licence i dostał od władz ligi warunkową zgodę na prowadzenie klubu. Co prawda papierek nie zrobi z nikogo dobrego menedżera klubu, ale w końcu w jakimś celu te przepisy zostały wprowadzone. W piłce reprezentacyjnej powierzenie pozycji selekcjonera byłemu zawodnikowi czasami się udaje, ale czy się uda w piłce klubowej? Nie wiem, ja na miejscu klubu nie zaryzykowałbym w taki sposób. Wymieniani w prasie Steve McClaren, Sam Allardyce i Michael Laudrup wydaje się byli lepszymi kandydatami na tę pozycję. Rozumiem że pierwszy został zapamiętany głównie z tej parasolki, a drugi z tego zupełnie nieudanego epizodu w Newcastle, ale oprócz nich są inni trenerzy, którzy dają większą gwarancję utrzymania Blackburn w lidze. Tak tak, to nie pomyłka. Co prawda w ostatnich sezonach zespół osiągał dobre rezultaty, kwalifikował się do pucharów, ale podejrzewam że dzięki pracy Hughesa. Ince stanie przed bardzo trudnym zadaniem zastąpienia go, a czasu na naukę za dużo nie ma. Nie mówiąc o tym, że klub czeka walka o utrzymanie kluczowych zawodników. Co prawda podobne prognozy były formułowane rok temu w stosunku do Boltonu i jak się okazało nic z nich nie wyszło, ale wyniki pokazały, że tak faktycznie tylko Nicolas Anelka był wartościowym zawodnikiem. W Blackburn sytuacja jest trochę inna, Roque Santa Cruz, Benni McCarthy, Morten Gamst Pedersen czy David Bentley nie powinni narzekać na brak ofert. Nie oznacza to, że odejdą, ale duże znaczenie będzie miało pierwsze spotkanie z nowym menadżerem i wizja drużyny, jaką posiada. Nie zakwalifikowanie się do europejskich pucharów może skłonić niektórych zawodników do odejścia z klubu, ale przynajmniej nowy menadżer nie będzie musiał dzielić sił swojego zespołu na wojaże po Europie.
Odpowiedź na pytanie czy Paul Ince był dobrym wyborem poznamy dopiero po zakończeniu sezonu, ale na razie łatwiej wskazać argumenty przeciwko tej tezie.
Mimo wszystko nie da się ukryć, że Blackburn bardzo ryzykuje. To jest podobna sytuacja jak z Charltonem, czy Boltonem. Pracujący przez kilka lat menadżer odchodzi do innego klubu, a po jego zwolnieniu okazuje się, że klub osiągał wyniki dużo lepsze niż realne możliwości. Ince nie ma praktycznie żadnego doświadczenia z pracą na takim szczeblu i w tak silnej lidze. Hughes, dla którego Blackburn także było pierwszym klubem w karierze trenerskiej, ale wcześniej prowadził reprezentację Walii i udoskonalał warsztat trenerski. Ince nie ma Uefa Pro Licence i dostał od władz ligi warunkową zgodę na prowadzenie klubu. Co prawda papierek nie zrobi z nikogo dobrego menedżera klubu, ale w końcu w jakimś celu te przepisy zostały wprowadzone. W piłce reprezentacyjnej powierzenie pozycji selekcjonera byłemu zawodnikowi czasami się udaje, ale czy się uda w piłce klubowej? Nie wiem, ja na miejscu klubu nie zaryzykowałbym w taki sposób. Wymieniani w prasie Steve McClaren, Sam Allardyce i Michael Laudrup wydaje się byli lepszymi kandydatami na tę pozycję. Rozumiem że pierwszy został zapamiętany głównie z tej parasolki, a drugi z tego zupełnie nieudanego epizodu w Newcastle, ale oprócz nich są inni trenerzy, którzy dają większą gwarancję utrzymania Blackburn w lidze. Tak tak, to nie pomyłka. Co prawda w ostatnich sezonach zespół osiągał dobre rezultaty, kwalifikował się do pucharów, ale podejrzewam że dzięki pracy Hughesa. Ince stanie przed bardzo trudnym zadaniem zastąpienia go, a czasu na naukę za dużo nie ma. Nie mówiąc o tym, że klub czeka walka o utrzymanie kluczowych zawodników. Co prawda podobne prognozy były formułowane rok temu w stosunku do Boltonu i jak się okazało nic z nich nie wyszło, ale wyniki pokazały, że tak faktycznie tylko Nicolas Anelka był wartościowym zawodnikiem. W Blackburn sytuacja jest trochę inna, Roque Santa Cruz, Benni McCarthy, Morten Gamst Pedersen czy David Bentley nie powinni narzekać na brak ofert. Nie oznacza to, że odejdą, ale duże znaczenie będzie miało pierwsze spotkanie z nowym menadżerem i wizja drużyny, jaką posiada. Nie zakwalifikowanie się do europejskich pucharów może skłonić niektórych zawodników do odejścia z klubu, ale przynajmniej nowy menadżer nie będzie musiał dzielić sił swojego zespołu na wojaże po Europie.
Odpowiedź na pytanie czy Paul Ince był dobrym wyborem poznamy dopiero po zakończeniu sezonu, ale na razie łatwiej wskazać argumenty przeciwko tej tezie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz