poniedziałek, 4 kwietnia 2011

31 Gameweek Premier League

Walka o tytuł jak się szybko zaczęła, to równie szybko się skończyła. Co prawda do przerwy w meczu West Ham - Manchester United wydawało się, że goniące zespół gości londyńskie zespoły już złapały swojego rywala, tak po zakończeniu kolejki wiemy, że prawdziwym wygranym są Czerwone Diabły. No a przegranym zespół West Hamu. Zresztą o meczu rozpisałem się tutaj klik, ale nie można pominąć jednej bardzo ważnej rzeczy. W konfrontacji z tym zespołem nie ma czegoś takiego, jak pewny wynik, czy pewne prowadzenie. Mam wrażenie, że piłkarze gospodarzy uwierzyli w przerwie, że nic złego się już nie stanie. Nie dziwię się im. Manchester grał słabo, dał w prezencie dwa rzuty karne, a Nemanja Vidić cudem nie dostał czerwonej kartki (bardzo wielu arbitrów pokazałoby za taki faul kartonik takiego właśnie koloru). Po zmianie stron zobaczyliśmy jednak serce mistrza. Termin zaczerpnięty z NBA, ale jakże dobrze oddaje to, co się wydarzyło. No i to Avram Grant przegrał w szatni.

Arsenal? Chyba już przestał wierzyć. Przyjeżdża zespół Blackburn i można się zastanawiać z jakim bagażem bramek wyjedzie. Kanonierzy jednak nie potrafili pokonać choćby raz bramkarza rywali. Zamiast odrobić trzy punkty, stracili dwa. W teorii wciąż mają szansę na dogonienie pierwszej pozycji w tabeli. Mecz zaległy, dodatkowo jeszcze spotkanie z Manchesterem United u siebie i przy dobrych wynikach zrobi się punkt straty tylko. Bardzo trudno mi jednak w to uwierzyć. Bardzo wiele osób chwali Arsene'a Wengera za to, jak rozwija młodych graczy i styl gry zespołu. Tylko że praktycznie nikt nie zauważa, że jednocześnie zaszczepił w Kanonierach pewną atrofię. Ten zespół nie ma jak wygrywać spotkań, gdy przeciwnik umiejętnie się broni. Po sezonie czeka nas najprawdopodobniej znów emocjonalne pożegnanie, namaszczanie następców Cesca Fabregasa, ale to niewiele zmieni. Problemem klubu jest menadżer, tylko że nikt nie chce, albo nie potrafi zachować się tak, jak mały chłopiec z Nowych szat króla. Nikt nie chce krzyknąć król jest nagi, nikt nie chce stwierdzić, że czas francuskiego menadżera w klubie już minął. Dalsze utrzymywanie tego stanu, który jest teraz, raczej nie doprowadzi do niczego dobrego. W końcu czy ktoś jeszcze wierzy w to, że Arsenal znów zacznie się liczyć w walce o tytuły?

Chelsea to inna historia. Pozbierali się po zapaści w połowie sezonu, ale teraz mogą rywalizować tylko w Lidze Mistrzów. Fernando Torres musi się w końcu przebudzić, bo coraz bardziej zaczyna wyglądać jak Andrij Szewczenko. Wtedy wydawało się, że Chelsea dokonała znakomitego transferu, pozyskała ostatni element mistrzowskiej układanki. Jak się skończyło, to chyba wszyscy pamiętają. Z Hiszpanem jest bardzo podobnie. Też w teorii ostatni, brakujący element. W praktyce mamy serię już ośmiu meczów bez gola. Oczywiście jest Liga Mistrzów, między innymi po to go kupowano, ale jak na razie Hiszpanowi bardzo blisko do miana klapy transferowej.

Obawiam się, że podobnie mogą się zakończyć dwa hitowe transfery Liverpoolu. Co jak co, wysoka cena zakupu może bardzo skutecznie pętać nogi. Tylko że The Reds o nic tak właściwie nie walczą. Spaść nie spadną, awansować do czwórki nie awansują, na razie Kenny Dalglish poznaje swoich zawodników. To może zaprocentować w przyszłym sezonie. W tym jeszcze będą przytrafiać się takie porażki, jak z WBA.

Skoro wspomniałem o tym zespole, to wypadałoby napisać coś o walce o pozostanie w lidze. Problem w tym, że tak wiele zespołów o to rywalizuje, że jakiekolwiek prognozy są z góry obarczone bardzo dużym ryzykiem błędu. Każde, choćby najmniejsze załamanie formy może sprawić, że klub spadnie. Kontuzja czołowego gracza może mieć podobne skutki. Dlatego nie chciałbym za bardzo wskazywać klubów, chociaż patrząc na terminarz niektórych z nich, to wnioski wydają się dość oczywiste.

Terminarz: Strona BBC
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz