niedziela, 6 lutego 2011

26 Gameweek Premier League

Menadżera zespołu, który odrabia kilka bramek straty w meczu i remisuje, lub wygrywa, czekają same pochwały. Tym bardziej, jeśli jego zespół przegrywał trzema bramkami po dziesięciu minutach, a czterema po 26. Zespół Newcastle, bo jak nietrudno zgadnąć o nim piszę, zremisował przegrany mecz. Tylko co można powiedzieć o trenerze Arsenalu? Arsene Wenger przegrał ten mecz. Oglądając spotkanie rzuciła mi się w oczy jedna rzecz. Dopóki goście grali po ziemi, piłką, gospodarze praktycznie niczego nie mogli zrobić. Kanonierom udawało się wszystko, a bramki, czwarta szczególnie, wyglądały jakby były zdobywane na treningu. Wszystko się zmieniło po przerwie i po rozmowach menadżerów z piłkarzami. Zawodnicy Newcastle wyszli z przekonaniem, że może coś się uda zrobić. Zawodnicy gości ten mecz już zakończyli i przestali grać. Piłkę oddawali rywalowi po prostu i czekali, aż arbiter zakończy mecz. Nie ma znaczenia, że sędzia się mylił. Abou Diaby zobaczył bardzo głupią czerwoną kartkę, ale taką samą powinien obejrzeć piłkarz Newcastle przepychający się i popychający Wojciecha Szczęsnego po pierwszym karnym. Drugiego karnego nie powinno być, bo moim zdaniem tam nie było nawet przewinienia. Nie zmienia to jednak faktu, że Arsenal sprawiał wrażenie zespołu, który nie ma planu B. Kto za to odpowiada, podobnie jak za brak zawodnika, który byłby prawdziwym liderem na boisku? Francuski menadżer klubu. Ten remis to jego porażka, tym bardziej, że punkty stracił lider.

Czerwone Diabły pojechały na mecz z ostatnią drużyną ligowej tabeli. Szybko zdobyta bramka zdawała się rozstrzygać, kto zainkasuje trzy oczka. Jednak gospodarze się nie poddali. Zaczęli walczyć na całej długości i szerokości boiska, a jak dodamy do tego pewne rozkojarzenie zespołu lidera, to zakończyło się to ich wygraną. Nie wiem co zaszkodziło. Treningi i przygotowywanie się do walki w Lidze Mistrzów? Jakieś nieporozumienia, które wstrząsnęły szatnią? Czy po prostu zły dzień w pracy? Tego nikt nie wie, ale będzie można to sprawdzić. Zobaczyć, jak zespół zagra w najbliższych meczach. Jeśli tak jak dzisiaj Chelsea, to jest źle.

No właśnie, Chelsea. O meczu napisałem już tutaj klik, ale nie lubię takich spotkań. Goście mieli swój plan na mecz i bardzo konsekwentnie go realizowali. Gospodarze sprawiali wrażenie, że takiego planu nie mają. Dlatego przez 90 minut bili głową w mur, a ten nawet się nie porysował. Raczej na głowie wyszedł potężny guz, jak jeden z nielicznych ataków gości skończył się bramką. Fernando Torres? Niczego nie pokazał. Davis Luiz? Wprowadzenie go z ławki to była czysta desperacja. The Blues, wystawiając hiszpańskiego napastnika, stracili wszystkie swe atuty z przodu. Co gorsza nie mieli żadnego pomysłu, jak zmienić losy meczu. Miało być lepiej, pozyskano w końcu bardzo dobrego napastnika i obrońcę, a wyszło fatalnie.

Liverpool natomiast przeżywa odrodzenie. Z klubu odszedł Roy Hodgson, nielubiany chyba przez wszystkich. Przyszedł Kenny Dalglish i odmienił zespół. Cztery ostatnie mecze to wygrane, zero straconych bramek, czy mogłoby być lepiej? The Reds znów mogą marzyć o zajęciu miejsca dającego prawo gry w Lidze Mistrzów, bo strata wynosi już tylko sześć punktów.

I jak Premier League może się znudzić. To po prostu niemożliwe.

Terminarz: Strona BBC
Skróty 101GreatGoals oraz FootyTube

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz