Tak się zastanawiam kiedy mój blog dokonał ewolucji i piszę o pojedynczych spotkaniach. No ale o eliminacjach Ligi Mistrzów na takim etapie rozgrywek chyba nie pisałem. Wiadomo za kim trzymałem kciuki, prawda ;)
Grunt to dobrze zacząć. Tak jak Spurs ten mecz. Piąta minuta i prowadzenie gospodarzy. W 13 było już 2-0. To już wymarzony początek i pociąg z napisem Liga Mistrzów, wyłożony workami z pieniędzmi, zaczął odjeżdżać powolutku ze stacji. Nie poznawałem Tottenhamu, to nie była ta drużyna, którą znałem z Premier League. To było straszne, to co pokazywał londyński zespół. Myślałem, że zapomnę o mistrzostwach świata i grze Anglików, ale zawsze możemy liczyć na Spurs, ech. W 28 minucie było już 3-0 i zacząłem żałować, że w lodówce stoi tylko sok pomarańczowy. Trudno patrzeć na takie błędy defensywy ze spokojem. W 42 minucie jest przebłysk nadziei. Sebastien Bassong trafia po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Tak czy siak defensor Tottenhamu miał koszmarną połowę meczu. 3-1 do przerwy dawało pewną nadzieję. Tylko bardzo, ale to bardzo delikatną.
W przerwie zszedł z boiska Luka Modrić, pewnie kontuzja. Tottenham grał już lepiej. Nie był tak zagubiony, jak w pierwszych minutach meczu. Grał po prostu tak, jak Tottenham z Premier League. Tylko że nie zmieniał się wynik, wciąż niekorzystny dla gości. Moim zdaniem arbiter powinien podyktować rzut karny w 56 minucie dla Spurs, ale tego nie zrobił. W następnych minutach obie drużyny miały swoje okazje. Takie mam dziwne wrażenie, że gospodarze mieli je lepsze. Tylko że ich nie wykorzystali. Zemściło się to w 83 minucie. Bramka Romana Pawluczenki chyba rozstrzyga losy dwumeczu.
Tottenham wrócił z bardzo dalekiej podróży. 3-0 byłoby tragedią, 3-2 to bardzo dobry rezultat. Moim zdaniem rewanż jest w tym momencie oczywistością. Szwajcarzy oczywiście będą się starać, ale Tottenham nie da sobie odebrać wymarzonej Ligi Mistrzów.
Skrót pojawi się pewnie pod tym linkiem, klik.
Grunt to dobrze zacząć. Tak jak Spurs ten mecz. Piąta minuta i prowadzenie gospodarzy. W 13 było już 2-0. To już wymarzony początek i pociąg z napisem Liga Mistrzów, wyłożony workami z pieniędzmi, zaczął odjeżdżać powolutku ze stacji. Nie poznawałem Tottenhamu, to nie była ta drużyna, którą znałem z Premier League. To było straszne, to co pokazywał londyński zespół. Myślałem, że zapomnę o mistrzostwach świata i grze Anglików, ale zawsze możemy liczyć na Spurs, ech. W 28 minucie było już 3-0 i zacząłem żałować, że w lodówce stoi tylko sok pomarańczowy. Trudno patrzeć na takie błędy defensywy ze spokojem. W 42 minucie jest przebłysk nadziei. Sebastien Bassong trafia po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Tak czy siak defensor Tottenhamu miał koszmarną połowę meczu. 3-1 do przerwy dawało pewną nadzieję. Tylko bardzo, ale to bardzo delikatną.
W przerwie zszedł z boiska Luka Modrić, pewnie kontuzja. Tottenham grał już lepiej. Nie był tak zagubiony, jak w pierwszych minutach meczu. Grał po prostu tak, jak Tottenham z Premier League. Tylko że nie zmieniał się wynik, wciąż niekorzystny dla gości. Moim zdaniem arbiter powinien podyktować rzut karny w 56 minucie dla Spurs, ale tego nie zrobił. W następnych minutach obie drużyny miały swoje okazje. Takie mam dziwne wrażenie, że gospodarze mieli je lepsze. Tylko że ich nie wykorzystali. Zemściło się to w 83 minucie. Bramka Romana Pawluczenki chyba rozstrzyga losy dwumeczu.
Tottenham wrócił z bardzo dalekiej podróży. 3-0 byłoby tragedią, 3-2 to bardzo dobry rezultat. Moim zdaniem rewanż jest w tym momencie oczywistością. Szwajcarzy oczywiście będą się starać, ale Tottenham nie da sobie odebrać wymarzonej Ligi Mistrzów.
Skrót pojawi się pewnie pod tym linkiem, klik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz