czwartek, 29 stycznia 2009

23 Gameweek Premier League

Tak właśnie Liverpool traci szansę na wywalczenie tytułu. Trudno w to uwierzyć, ale w tym roku The Reds nie wygrali meczu w lidze. W poprzednim sezonie szanse na tytuł zabiły remisy. W tym sytuacja się powtarza, bo Wigan powinno zostać pokonane. Sprzedaż dwóch, nie waham się powiedzieć kluczowych zawodników, w tym okienku transferowym, dodatkowo kontuzje osłabiające zespół. Zwłaszcza w defensywie, bo wypadł bramkarz i środkowy obrońca. Mimo że na własnym stadionie, to The Latics nie powinni mieć nadziei na chociażby punkt. Do przerwy to się sprawdzało, bo przewaga The Reds dała im bramkę i kilka innych okazji. Jednak w przerwie Steve Bruce zaryzykował. Zespół zaczął grać ofensywniej, starał się o bramkę i w końcu zrealizował ten cel. A już zmiana, którą przeprowadził Rafa Benitez, zdumiała chyba wszystkich. Robbie Keane za Stevena Gerrarda? Przy stanie 1:1? Jak Anglik nie doznał jakiegoś urazu, to tego nie sposób wytłumaczyć. Przyszłość nie wygląda zbyt różowo. Fernando Torres bez formy po urazie i chyba go dopada syndrom drugiego sezonu. Robbie Keane? Szkoda słów. Rafa Benitez, po tym ataku na Sir Alexa Fergusona, chyba się kompletnie pogubił. A jeszcze właściciele się nie mogą porozumieć, a przecież trzeba zbierać pieniądze na spłatę zadłużenia.

Manchester United wygrał trochę nie w swoim stylu. Co prawda z tyłu na zero, podobnie jak we wcześniejszych 10 meczach (ciekawe jaką burę zawodnicy United dostali od trenera po meczu z Hull; bo od tej pory praktycznie niczego nie można zarzucić ich grze obronnej), ale gra z przodu nawiązała do tej z tyłu. West Brom jest dość wdzięcznym rywalem, bo cztery bramki na wyjeździe, pięć u siebie, zero strzelonych. Fantastycznie można wyśrubować rekord bramkowy. Można mieć pretensje do arbitra, bo ta czerwona kartka dla Paula Robinsona była ciut pochopna, ale akurat nie miało to większego znaczenia. Mistrz Anglii był po prostu lepszy. Chociaż nie da się ukryć, że po tej kartce i błędzie Scotta Carsona, dającego dwubramkowe prowadzenie gościom, gospodarzom przestało się chcieć. Gdyby można było rzucić biały ręcznik i się poddać, to właśnie tak postąpiliby podopieczni Tony'ego Mowbray'a.

Wygrał także Tottenham. Jest to pierwsze zwycięstwo od ósmego grudnia i w końcu jakaś większa zdobycz bramkowa na swoim stadionie. W poprzednich jedenastu występach na własnym boisku, zespół zdobył tylko osiem bramek. Trudno z taką formą strzelecką oczekiwać wyników, tym bardziej że defensywa troszeczkę odbiega od tej, prezentowanej przez Man Utd.

Nie wygrał Arsenal, co oznacza powiększenie straty do czwartego miejsca. Kanonierzy powinni być szczęśliwi za ten remis, bo Everton strzelił tylko jedną bramkę. Gdyby David Moyes dysponował tymi napastnikami, którzy pauzują z powodu kontuzji, to pewnie skończyłoby się kilkoma bramkami. W Arsenalu starał się Robin van Persie, ale w pojedynkę trudno coś osiągnąć. Udało się to dopiero w doliczonym czasie gry, z rzutu wolnego. Tylko że ten remis niewiele daje, bo Aston Villa pokonała Portsmouth i zdobyła trzy punkty. Emile Heskey trafił w debiucie, defensywa zagrała na zero i pierwszy mecz bez Ashleya Younga (pauzuje za czerwoną kartkę), zakonczył się zwycięstwem. Walka o małe mistrzostwo Anglii może być bardzo interesująca.

Pogarsza się za to sytuacja Hull. Po wyśmienitym początku, teraz nadciągnęły same czarne chmury. Ostatnia wygrana miała miejsce szóstego grudnia. Potem jeszcze jeden remis, a teraz sześć porażek z rzędu. Owszem, rywale byli trudni. Aston Villa, Arsenal czy Everton to nie są słabe zespoły, ale mimo wszystko, sześć przegranych musi odebrać wiarę we własne możliwości. Jak nie nastąpi, szybko, jakaś poprawa, to spadek może być pewny.

Kolejnym debiutantem, który strzelił gola w debiucie, był Craig Bellamy. Przyszły autor książki Don't Google Me zdobył bramkę, która tak właściwie dała jego nowej drużynie komplet punktów. On może pociągnąć Manchester City naprawdę wysoko. Nie w tym sezonie, ale w następnym. Teraz zostaje już tylko środek tabeli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz